poniedziałek, 30 marca 2015

Rozdział XI

Jón podszedł do samochodu od mojej strony i otworzył tylnie drzwi, gdzie wrzucił wszystkie reklamówki.
Następnie otworzył moje i zaprezentował mi dwie, nowiusieńkie kule.
-Zwariowałeś?- zapytałam zaskoczona -Przecież to musiało kosztować...-
-Bez przesady. Stać mnie jeszcze na takie rzeczy. A dla ciebie w tym momencie są raczej niezbędne- odpowiedział uśmiechając się -Podobają ci się?-
-Mogą być- odpowiedziałam zrezygnowana, wzruszając ramaionami. Wogle co to za pytanie? Byłam w zupełnie odmiennym od niego nastroju.
Jón pokręcił tylko głową, zamknął moje drzwi, schował kule na tył i poszedł na swoje miejsce, za kierownice.
Gdy tylko wszedł od razu zadzwonił telefon. Odebrał, ale nie zamierzał przez to rezygnować z jazdy. Rozmawiając ruszył przez parking na wyjazd i niedługo potem znaleźliśmy się na pierwszym dużym Wrocławskim osiedlu - Partynice, które słyną z popularnej w całej Polsce stadniny koni, o tej samej nazwie. Tak się zamyśliłam nad ostatnimi wydarzeniami i zapatrzyłam na mijane po drodze latarnie, że po pierwsze kompletnie nie słuchałam, jak zwykle to bywa, jego szwedzkojęzycznej rozmowy, a po drugie dopiero po dłuższej chwili zauważyłam, że zjechaliśmy z głównej drogi i podążaliśmy teraz jakąś osiedlową uliczką. Popatrzyłam na Jóna zdumiona, ale ten cały czas zajęty był rozmową. Zakończył ją dopiero tuż przed tym, jak zaparkowaliśmy na poboczu.
-Przepraszam. Praca...-odpowiedział spokojnie wyłączając silnik i odpinając pas -No to co. Jesteśmy...-
Spojrzał na mnie uśmiechając się lekko, jakby w ogóle nie dostrzegając mojego ździwienia.
Rozglądnęłam się przez szyby dookoła.Staliśmy na czymś w rodzaju ślepego zaułku otoczonego domkami i drzewami.
-Ale... właściwie to gdzie?- zapytałam lekko zaniepokojona, domyślając się że gdzięś koło jego domu.
-No jak to gdzie? U mnie oczywiście- odpowiedział spokojnie
-Nie no. Przepraszam cię, ale na wizyty to już chyba trochę za późno. Dziękuje ci za odwiezienie, ale jestem zmęczona i wolałabym wrócić już do siebie- Gdyby nie te zdjęcia pewnie poszłabym z nim bez słowa, ale...
-Myślałem raczej, żebyś została u mnie na noc...- zapatrzył się na mnie -Ale oboje dobrze wiemy, że się tego domyśliłaś. Więc po co te gry? I jak sobie niby zamierzasz sama poradzić z tą nogą, co?- spojrzał na moje kolano.
Przez chwile nie widziałam co odpowiedzieć. Patrzyłam na niego z rozdziawionymi ustami
-No właśnie, więc chodźmy- odpowiedział i otworzyła drzwi, które jednak po chwili zamknął słysząc mój sprzeciw.
-Dam sobie rade- zaczęłam -Tak.Masz racje. Domyśliłam się. I tym bardziej nie uważam żeby to był dobry pomysł-
-Eliza...- pokręcił głową rozbawiony -Jesteśmy dorosłymi ludźmi. Czy ja kiedykolwiek zrobiłem coś wbrew tobie? Czy nadużyłem twojego zaufania?- spojrzał mi głęboko w oczy, a ja w myślach wyciągałam już na wierzch ten jego aparat i pokazałam mu te cholerne zdjęcia. Tylko w myślach, bo nie mogłam się jakoś odważyć, żeby zrobić to na prawdę. Nic więc nie powiedziałam. On jednak tym razem źle zinterpretował moje milczenie.
-No właśnie. Więc i tym razem mi zaufaj- odpowiedział za mnie, odgarniając mi włosy i przejeżdżając delikatnie palcami po plastrze na skroni.
Po chwili wyszedł i przeszedł na moją stronę, gdzie otworzył moje i tylne drzwi, żeby wyjąć z nich zakupy i kule, które mi podał. Spuściłam nogi na ziemie, a on zabrał jeszcze plecak i zniknął za bramką swojego domu, prosząc, żebym chwile poczekała. Ten czas pozwolił mi trochę ochłonąć i przemyśleć wszystko. Zrozumiałam, że puki tego nie wyjaśnię, nie będę się czuła przy nim komfortowo.
Kiedy wrócił i zaczął przeszukiwać samochód ze wszystkiego, co chciał jeszcze zabrać, ja zbierałam się właśnie na coraz większą odwagę, żeby z nim o tym pogadać. Nie chowałam już jego aparatu. Trzymałam go jawnie na kolanach. A Jón pochylał się właśnie z tyłu na siedzeniu, kiedy stwierdził, że nie może go znaleźć.
-Tutaj jest...- odpowiedziałam nie pewnie, włączyłam go i ustawiłam na odpowiednie zdjęcia.
On wstał i patrzył na mnie dłuższą chwilę, niezbyt przyjemnym wzrokiem.
-Co to ma znaczyć?! Kto ci pozwolił go wziąć?!- powiedział nie zadowolony, wyrywając mi go z ręki.
-A kto ci pozwolił robić mi zdjęcia w czasie snu, co?!- odpowiedziałam tym samym tonem, a on zerknął na ekran wzdychając.
-I co z tego?! Zrobiłem coś złego?! Nie wiem... Rozebrałem cię? Wsadziłem ci... coś... gdzieś... ?-
-No... nie...  Jeszcze by tego brakowało! Ale sam przed chwilą zarzekałeś się, że nigdy nie zrobiłeś nic wbrew mojej woli i mogę ci w 100% ufać. I co?!-
-W tej chwili to ty nadużyłaś mojego zaufania Elisko. A zaufanie to dla mnie podstawa...- odpowiedział po dłużej chwili. Wyłączył aparat i założył go na szyje.
-No właśnie, ale podstawa czego?! Czym my właściwie jesteśmy, co?!Bo nie nazwałabym tego, ani zwykłą znajomością, ani związkiem. Czego ty właściwie ode mnie chcesz?!- zapytałam wstając i nie wytrzymując już tej nie pewności. Męczyło mnie to od jakiegoś czasu, ale w życiu bym nie przypuszczała, że tak łatwo przyjdzie mi o to zapytać. Tymczasem, tym razem, w końcu udało mi się doprowadzić do tego, że to on zaniemówił. Nie wdział mnie jeszcze tak rozzłoszczonej.
-Wiesz co... Nie chce ani twoich prezentów, ani żebyś mnie już gdziekolwiek odwoził- stwierdziłam nadal nie otrzymując żadnej odpowiedzi.
Wzięłam kule i podskoczyłam do niego, chciałam mu je podać, ale nie wyciągnął rąk, więc odbiły się tyko od jego ciała i z hukiem wylądowały na chodniku. A ja nie czekając, doskoczyłam do ogrodzenia i opierając się o nie, próbowałam desperacko wydostać się na główną ulicę. Byle dalej stąd. Oczywiście za chwilę się wywróciłam. To było w mojej sytuacji idiotyczne posunięcie. W dodatku wpadłam na jakąś kałuże.
-Naprawdę, bardzo mądra decyzja- usłyszałam spokojniejszy już głos Jóna nad głową. Podniósł mnie i przełożył sobie przez ramię.
-Zostaw mnie!- krzyknęłam, ale tak jak się spodziewałam, bez rezultatu. Po chwili usłyszałam trzaskanie drzwiczek i pipczenie alarmu. Następnie pochyliliśmy się i Jón wziął w wolną rękę kule. Zaniósł mnie do domu i posadził na dużej, narożnej kanapie. Sam usiadł na przeciwko - na fotelu.
-Po co mnie tu przyniosłeś?- zapytałam niezadowolona, ale spokojna.
-A co miałem cię zostawić leżącą na ulicy? Jeszcze mokrą w dodatku? I to tak późno w nocy? Gdzie chciałaś iść? Czy, przepraszam, skakać? Na nocny? Już bliżej miałaś do koni- zaśmiał się tylko
-Sory, ale mi nie jest do śmiechu- odpowiedziałam poważnie i to go uspokoiło -Zgadzam się. To było głupie. Ale tylko z powodu tego kolana. Nie widzę nic złego w jeździe autobusem. Nie wszyscy mając jeepy do dyspozycji jak ty- wytknęłam mu nie docenianie przez niego miejskiej komunikacji.
-Eliza. Przestań. Dobrze wiesz, że chodzi mi tylko o twoje bezpieczeństwo. Zarówno w takich autobusach, jak i po ulicach o tej porze kręcą się różne typki. I co ty byś z tą noga zrobiła? Gdzie byś uciekła?-
-I dlatego za mnie zdecydowałeś, że spędzę tutaj noc, tak? Może jeszcze od razu w jednym łóżku co?-
-No i tu masz rację. Powinienem się zapytać. Choć myślałem...-
-Nie ważne co myślałeś... Trzeba było właśnie zapytać- przerwałam mu, a on w tym momencie wstał, kucnął przy mnie i położył obie ręce na moich kolanach.
-Jeżeli chcesz, to w tej chwili mogę cię odwieźć, albo zadzwonić po taksówkę...- mówiąc to pokazał mi swoją komórkę -ale sama pomyśl. Twoja siostra wraca dopiero za półtora tygodnia. Jak chcesz sobie sama poradzić z tym kolanem? Będziesz tu miała swój pokój i w każdej chwili możesz wrócić do siebie. A ja obiecuje, że już nic nie zrobię bez twojej wiedzy. Rozumiem że te zdjęcia mogły cię zezłościć. Przepraszam...- zapewnił wymownie podnosząc ręce do góry -Po prostu spróbuj...-
-Zaraz, zaraz... ty chcesz żebym tutaj zamieszkała?- zapytałam zaskoczona, zaczynając już wykonywać gesty sprzeciwu.
-Nie... Jakie zamieszkała? Chcę tylko, żebyś przenocowała kilka razy. To wszystko- odpowiedział zatrzymując mnie na miejscu.
-No... nie wiem- zaczęłam się zastanawiać. Byłam jednak już na prawdę zmęczona, znów zaczęło boleć mnie kolano i do tego jeszcze głowa. Jón to zauważył
-Wszystko ok- zapytał zaniepokojony.
-Dobra... Dzisiaj zostanę... Ale jutro wracam do domu- westchnęłam, a kiedy przytaknął i nadal patrzył pytająco odpowiedziałam
-Noga mnie boli... chyba leki przestają działać... no i głowa...- odpowiedziałam coraz bardziej zmulona
-Spokojnie... wszystkim się zajmę- oznajmił i poszedł na chwilę do kuchni.
Wtedy rozglądnęłam się dookoła. Kanapa na której siedziałam, była z jakiegoś szarego materiału. Wokół w ogóle dominowały szarości, czernie, biele, berze i naturalne, nieszlifowane drewno. Pomieszczenie, czyli salon, w którym się znajdowałam, było duże i wysokie. Połączone z przedpokojem, jadalnią i kuchnią, którą oddzielał jedynie barek i blaty. Był też oczywiście duży telewizor wiszący nad kominkiem i olbrzymia biblioteczka.
Kiedy Jón wrócił, przyniósł ze sobą jakiś spodek i szklankę z wodą. Na talerzyku leżały jakieś tabletki.
-To leki, które przepisał ci lekarz. Już czas żebyś wzięła... No spokojnie, kupiłem je w Auchan. Wszystko jest zgodne z receptą- dodał reagując na moją niepewność i na dowód wyciągnął ze spodni karteczkę, podpisaną i podbitą przez doktor, która się mną zajmowała. Teraz sobie przypomniałam, że zabrał mi ją jeszcze w szpitalu, żebym miała wolne ręce. Popatrzyłam tym czasem na tabletki i wzięłam je w końcu popijając. Jón tymczasem spojrzał na zegarek na ręce.
-Jest co prawda dość późno, ale może jesteś jeszcze głodna?-
-Nie. Dziękuję... - odpowiedziałam, a on wstał.
-To choć pomogę ci dostać się na górę- pochylił się nade mną i wziął mnie na ręce, a potem po schodach zaniósł na piętro, gdzie posadził w łazience, na toalecie.
-Powinnaś się wykąpać. Dobrze ci to zrobi- stwierdził, ale patrzył pytająco, pochylając się nade mną. A ja się z tym zgodziłam.
-Bezpieczniejszy będzie dla ciebie teraz prysznic- odpowiedział zadowolony i przyniósł mi ręcznik.
-Zaraz wrócę- dodał wychodząc z łazienki, a ja zostałam w tej samej pozycji.
Zamknęłam oczy, żeby złagodzić trochę narastający ból głowy. Wiedziałam jednak, że kąpiel rzeczywiście mi pomoże.
Tymczasem Jón wrócił z moją piżamą, kulami i... szczoteczką do zębów. Położył je na ręczniku i spojrzał na mnie.
-Potrzebujesz jeszcze czegoś?- zapytał, a ja podziękowałam.
-To może ci pomogę... nie wiem... spodnie ściągnąć? -uśmiechnął się zawadiacko
-Nie dziękuję. Idź już lepiej- wysiliłam się na równie zabawny ton, a kiedy w końcu wyszedł, rozebrałam się i doczłapałam do kabiny, która była szeroka i bez brodzika, dzięki czemu nie musiałam podnosić nóg.
W środku miała wbudowane siedzisko, dodatkowy plus w moje sytuacji, ale nie wszystko było takie ułatwiające życie. Otóż na wykafelkowanej ścianie wisiał panel, wielkości takiego w windzie. To on służył do włączenia prysznica. Ale jak to do cholery działa?!
Zaczęłam kombinować jednak bez rezultatu. Wyszłam więc z kabiny i wzięłam ręcznik, którym miałam zamiar się owinąć. Ale znając mój talent do takich rzeczy, zostawiłabym sobie w ten sposób wysokie ryzyko, że nagle wszystko opadnie. A ponieważ dostrzegłam na drzwiach, jakiś szlafrok, to jego na siebie włożyłam. Pachniał jak Jón i było to całkiem miłe uczucie. Nie wiem, czy powinnam go zakładać. Czy nie będzie przez to zły. Ale nie było już czasu myśleć, bo nagle usłyszałam stukanie do drzwi.
-Wszystko ok?- zapytał zza nich z zaskoczenia, jakby domyślając się, że coś jest nie tak.
-No właśnie... nie do końca- odpowiedziałam otwierając je. A ten uśmiechnął się na mój widok.
-No widzę że znowu zabrałaś coś mojego bez pozwolenia- przejechał po mnie przenikliwym spojrzeniem.
-Przepraszam... po prostu mam problem z prysznicem...- wskazałam kciukiem na kabinę. Miałam nadzieje że tym się teraz zajmie. On jednak spojrzał na szafkę, gdzie leżały moje rzeczy, łącznie z bielizną.
-A gdybym chciał go odzyskać? Teraz?- zapytał podnosząc brew do góry i oparł się ręką o ramę drzwi.
Przełknęłam ślinę. Oboje wiedzieliśmy, że jestem pod spodem naga.
Najpierw nie wiedziałam jak zareagować i nawet się zarumieniłam, ale potem przypomniałam sobie o naszej umowie.
-Ej! Umawialiśmy się na coś! Nie pamiętasz?!- odpowiedziałam w końcu stanowczo.
Nie zareagował. Patrzył na mnie jeszcze chwilę, pokręcił głową i podszedł do prysznica.
-No co jest nie tak?- rozłożył ręce
-Po prostu nie wiem jak go włączyć. Tym masz tutaj przecież cały panel sterowania- zażartowałam, żeby zapomniał o tamtym.
-Aha... To choć tu- nakazał, a kiedy to zrobiłam, wszystko mi wytłumaczył, a wychodząc zostawił włączoną wodę.
Okazało się, że można tu ustawić jakieś bicze wodne, masaże, a także kilkanaście rożnych strumieni wody. Dlatego to takie skomplikowane.
Usiadłam i zrelaksowałam się, a potem zmyłam z siebie cały ten górski, szpitalny i podróżny brud. Potem wyczyściłam zęby, przebrałam się w piżamę i rozczesałam włosy. Jakoś sobie z tym wszystkim dałam radę na jednej nodze. Chociaż nie powiem, kule się przydały.
-Jón!- zawołam, kiedy w końcu wyszłam. Przecież nawet nie wiedziałam gdzie teraz iść. Za chwilę, mogłam jednak podążyć za jego głosem. Czekał na mnie w jakiejś schludnie, wręcz hotelowo urządzonej sypialni.
Duże, dwuosobowe łóżko, wielka, zeszklona szafa wnękowa, która lustrem na drzwiach optycznie powiększała pomieszczenie i toaletka. To jedyne tutaj umeblowanie.
-To jest pokój gościnny... twój pokój...- uśmiechnął się, podchodząc do szafy którą za chwilę otworzył.
-Tutaj wsadziłem twoją torbę. Możesz tu trzymać wszystko co chcesz- dodał biorąc spod mojej pachy ubrania i wsadził je na jedną z półek.
-Jak tam głowa?- zapytał zasuwając szafę.
-Lepiej- odpowiedziałam dopiero sobie o niej przypominając. Odłożyłam kulę i usiadłam na łóżku.
Jón zaraz usiadł obok i przyjrzał mi się
-No właśnie, a jak tam twoja rana? Nie uważasz, że wypadało by już zdjąć ten plasterek?-
-Właściwie... Chyba już tak...- powiedziałam nie pewnie, zaskoczona tym pytaniem.
-No to na co czekasz?- zapytał uśmiechnięty
-No bo nie jestem jeszcze w sumie pewna... Auu!- krzyknęłam, bo w tej sekundzie, to on mi go zerwał i to nie delikatnie, tylko jednym, szybki ruchem.
-Zwariowałeś!- zezłościłam się łapiąc za skroń.
-Nie. Właśnie wyręczyłem cię z bardzo nie przyjemnego zabiegu. Ty pewnie męczyłabyś się z tym i zadając sobie katusze, odklejałabyś go powoli, albo... chodziłabyś z nim do końca życia- zaśmiał się na koniec
-No bardzo śmieszne... Przez ciebie teraz znów mnie rozbolało- odgryzłam się masując odruchowo skronie, uważając na odkrytą ranę. Przez nagły nawrót migreny, nie miałam już nawet siły rzeźby zobaczyć jak teraz ta ranka wygląda.
-Czekaj... Ja to zrobię- pokręcił głową i zabrał mi ręce, żeby zastąpić je swoimi i wtedy zaczął zataczać delikatne okręgi.
Zamknęłam oczy. To mi pomagało. Przez dłuższy czas trwaliśmy w ciszy, w takiej właśnie sytuacji.
Było to tak relaksujące, że nawet nie poczułam jak przerwał. Nagle zaczął całować mnie po szyi, a gdy przeszedł do ramienia i zsunął mi ramiączko, odwróciłam się w jego stronę, wzrokiem tylko pytając o co chodzi.
Nic nie odpowiedział. Zerkaliśmy na siebie i nie wiedzieć kiedy w jednej chwili spotkały się nasze usta i języki. Całując, delikatnie położył mnie na plecy i uważając na nogę, otoczył mnie swoim ciałem. Jego ręce niebezpiecznie się zniżały. Podciągnął mi bluzkę i dotknął piersi. Zaczął je pieścić. Usta znów powędrowały na szyje, a potem na moje krągłości...
Sytuacja powili zaczęła wymykać mi się z pod kontroli. Wiedziałam, że teraz może dojść już do wszystkiego. Choćby dla tego że byliśmy sami. Ale czy byłam na to gotowa?
Kiedy zaczął dobierać się do spodenek od piżamy przerwałam.
-Co się stało?- zapytał zaniepokojony, a ja w sumie nie wiedziałam co mu odpowiedzieć.
Nie było mi łatwo powiedzieć, że tego nigdy nie robiłam. Ale prawda jest taka, że choć moje ciało cholernie go teraz pragnęło, co innego działo się w umyśle. Gdzie ciągle tkwiła jeszcze ta nieśmiała dziewczyna, dla której takie rzeczy to zupełna abstrakcja.
-Obiecałeś mi coś- w końcu znalazłam jakąś wymówkę.
-Co takiego- zapytał zawieszając nade mną swoją twarz.
-Że nie zrobisz niczego bez mojej zgody- odpowiedziałam spokojnie, poprawiając sobie bluzkę.
-Ale... Myślałem że tego chcesz...- był zawiedziony, ale jednocześnie wyrozumiały.
-Chcę tylko iść spać... Sama...- spojrzałam tak, by zrozumiał, że mówię jak najbardziej serio.
-Rozumiem...- odpowiedział. Patrzył na mnie jeszcze chwilę, westchnął  i wstał.
-To dobranoc- dodał przed wyjściem.
-Dobranoc- odpowiedziałam i odetchnęłam z ulgą, choć złapałam się później na tym, że trochę brakuje mi jego obecności obok. Tymczasem wpakowałam się wreszcie jakoś z tą nogą pod kołdrę i zasnęłam.

niedziela, 22 marca 2015

Rozdział X

Położyliśmy się pod lasem. Z dala od hałasów schroniska i wyciągu krzesełkowego. Nie mieliśmy co prawda koca, ale Jón wyciągnął te swoje składane karimaty. Kiedy już się na nich położyliśmy, świat zamienił się w szwedzką sagę. Jón opowiedział mi co nieco o swoim dzieciństwie. Co prawda urodził się w Trójmieście, bo stamtąd pochodzi jego polska rodzina, ale wychowywał się w samym Sztokholmie. Wiele czasu spędzał też u dziadków, mieszkających nad jeziorem, niedaleko Uppsali.
Domy z bali otoczone wiecznie zielonymi sosnami i szerokie, błękitne wody jeziora. Zimą idealne miejsce na łyżwy, bądź oglądanie zorzy polarnej, a latem wbrew pozorom jest tam na tyle ciepło, że można się nawet kąpać. Ludzi ledwie garstka. Żadnych Maców, ani innych fast food-owych restauracji, a w zamian za to świeżo upieczony chleb i ryba - wędzona na śniadanie, gotowana w zupie, na obiad i pieczona na ognisku, na kolacje.
-Może się znudzić, ale smak jedyny w swoim rodzaju- tak Jón zakończył swoje wspomnienia.
-Uwielbiam ryby...- odpowiedziałam zgodnie z prawdą, choć to zdanie miało także szersze znaczenie. A kiedy jeszcze puścił jakąś muzykę z tamtych stron, poczułam się prawie jakbym tam była. Tak... To właśnie było moje marzenie. Nie jakiś tam Paryż, Nowy Jork, czy Kalifornia, ale zwykła, cicha wioska, zimą przykryta śniegiem, a latem ukazująca swoje dzikie, nienaruszone przez człowieka, przepełnione zapachem igliwia otoczenie...
-Obudź się!- usłyszałam nagle ciche szeptanie. Otworzyłam powoli oczy i poczułam się strasznie zaspana. On tymczasem leżał na boku obok mnie, jedną ręka opierając sobie głowę, a drugą głaskając mnie po policzku.
-Co się stało?- zapytałam przeciągając się odruchowo.
-Nic. Po prostu powinniśmy już schodzić, bo jeszcze trochę i zastanie nas tu zmrok... A ja choćbym nawet i chciał, nie mogę tu zostać na kolejną noc. Jutro muszę być we Wrocławiu- powiedział rozbawiony. A ja natychmiast usiadłam
-Co? A która godzina?- zapytałam przestraszona.
Okazało się, że spałam prawie dwie godziny. Jón też zasnął, ale na krótko. Nie powiedział jednak, co robił potem.
W końcu się zebraliśmy i czerwonym szlakiem ruszyliśmy do Szklarskiej Poręby.
Na swojej drodze mieliśmy jeszcze wodospad, zwany Kamieńczykiem. Wstęp jest tam płatny, ale to grosze. Stwierdziliśmy więc, że skoro już tam jesteśmy, to czemu by nie zajrzeć. Dostaliśmy śmieszne kaski i dopiero w nich mogliśmy wejść na schody prowadzące w dół, do wąwozu rzeki Kamiennej, której jest on częścią. Były bardzo wąskie, więc musieliśmy iść gęsiego. Miałam dzięki temu chwilę dla siebie. Przypomniał mi się wtedy mój świeży jeszcze szwedzki sen, kiedy nagle... znów się obudziłam.
Tym razem jednak do pełnej przytomności nie przywróciła mnie przyjemna pobudka (w końcu przecież tak na prawdę nie spałam), a upadek. Nie wiem... musiałam źle stanąć, albo ziemia się nagle przechyliła? Po prostu zaczęłam lecieć w dół jak długa. Nie trwało to jednak zbyt długo, ponieważ niedaleko przede mną schodzili też inni ludzie i to na nich się zatrzymałam. Szczęście, że i oni przeze mnie nie stracili równowagi.
Jón oczywiście po chwili był przy mnie, a kiedy okazało się, że sama nie dam rady wstać, po prostu wziął mnie na ręce i zaniósł z powrotem na górę. Tam posadził na najbliższej skale i ściągnął plecak. Najbardziej bolała mnie noga, więc to jej przyjrzał się najuważniej. Ostukał ją, próbował ostrożnie zginać i przez cały czas pytał o moje odczucia. Bolało jak cholera! Wyciągnął apteczkę i opatrzył krwawiące otarcia, a potem,
po chwili zastanowienia, wyjął z niej jeszcze coś w rodzaju składanej szyny i bandaże. Ową szynę rozprostował i przyłożył mi do łydki, gdzie kazał przytrzymać, a potem owinął ją mocno bandażem, tak żeby bez interwencji mojej ręki, sama usztywniała mi nogę. Powiedział, że to dla pewności. Jeśli jest złamana to konieczne. Jeśli nie to i tak nie zaszkodzi. Byłam zaskoczona, że ma tak profesjonalne rzeczy przy sobie.
W takich przypadkach najbardziej dochodziło do mnie jak słabo go znam...
No to się cudownie wpakowałam. Pomyślałam, zastanawiając się, co mnie teraz czeka z tą nogą. Tym czasem Jón zadzwonił po pogotowie. Najpierw rozmawiał z nimi dość spokojnie, ale potem nagle się zezłościł. Okazało się, że najwcześniej mogą tu być za dwie, lub nawet trzy godziny. Był tak wkurzony... najwyraźniej mając już podobne doświadczenia w Polsce, że nie bacząc na mój sprzeciw, po prostu wziął mnie na ręce i w ten sposób zamierzał dojść przynajmniej do Szklarskiej. Dowiedział się, że to ''tylko'' 40 minut drogi. A mi nie podobało się to, po pierwsze ze względu na ból, który tym wzmożył, a po drugie wiedziałam, że przecież nie da rady tak długo. Na szczęście po jakichś 10 minutach sam to zrozumiał i kiedy znalazłam się wreszcie na stabilnym podłożu, podjechało do nas jakieś auto. Okazało się, że to ktoś z obsługi, kto był świadkiem mojego wypadku. Zaproponował podwózkę aż do szpitala. Spadł nam jak z nieba, bo ten znajdował się przecież na drugim końcu Jeleniej Góry.
Dojazd zajął nam jakieś pół godziny. Tylko dlatego że w Kotlinie Jeleniogórskiej istnieje coś w rodzaju obwodnicy. Dzięki niej, ze Szklarskiej Poręby do centrum miasta, można się dostać bez konieczności przejeżdżania przez zakorkowane osiedla, znajdujące się bliżej Karkonoszy. Nasz cel był jednak jeszcze dalej. Prawie na przeciwległych obrzeżach, więc korków tak, czy siak nie uniknęliśmy. Po przyjeździe okazało się, że nadal nie mogę stać na tej nodze, więc kiedy Jón doprowadził mnie w końcu do budynku usiadłam na wózku inwalidzkim. Zgodnie z zasadami zarejestrowaliśmy się i czekaliśmy na swoją kolej.
Po jakiejś półtorej godziny czekania, badań i zabiegów, wyszłam z wiadomością, że to skręcenie kolana. Dostałam na nie usztywniacz i receptę na leki przeciwbólowe (które też jednorazowo mi podali).
Dobrze, że nie skończyło się gipsem... ale kurde z powodu głupich schodów?!
Jón zaśmiał się tylko z mojego skonsternowania i ruszyliśmy do wyjścia. Ten pan który nas podwiózł, już dawno pojechał. W końcu nie wiedzieliśmy ile to może potrwać. Ale na szczęście pod szpitalem stało kilka czekających na taką właśnie okazję taksówek. Gdy znaleźliśmy się w środku jednej z nich, odruchowo poprosiłam o adres rodziców i dopiero kiedy do nich dojeżdżaliśmy, zdałam sobie sprawę w jak nieciekawym położeniu jestem. Nie wypadało mi po prostu odsyłać Jón'a po tym wszystkim do samochodu. Ale przecież, z wiadomych przyczyn, jeszcze dziś rano zapewniałam mamę, że wrócę do domu sama. I co? Mam teraz z nim tam wejść i co powiedzieć? Że to mój kolega ze studiów, czy ktoś, kogo znam od kilku dni?
Z tego zdenerwowania, nawet nie zauważyłam, że już jesteśmy na miejscu.
-Wszystko ok?- zapytał widząc moje skrzywienie.
-Co? Tak...- odpowiedziałam nieprzekonywająco
-Znowu coś kręcisz... Coś z nogą?- ciagnął jak zwykle, kładąc mi rękę na obolałym kolanie.
-No... trochę boli, ale do wytrzymania. Nie o to chodzi...-
-A o co?- zmarszczył brwi
-No o moją rodzinę... Wiesz...- zaczęłam, ale nie musiałam kończyć.
-Tak wiem, niewygodne pytania. Rozumiem- uśmiechnął się ciepło, a ja odetchnęłam z ulgą i podziękowałam za zrozumienie.
-To z powodu tej nogi... nie wrócisz pewnie długo do Wrocławia?- zapytał jakby lekko zasmucony
-Nie no muszę. Mam pracę i zajęcia- stwierdziłam z rozterką
-No ale na pracę chyba dostałaś jakieś zwolnienie, co?- Jón podrapał się w głowę
-Tak. Oczywiście. Ale przecież muszę je zanieść. Poza tym jestem umówiona z koleżanką na wspólny projekt, muszę zapłacić rachunki... No nie ma szans, żeby mogła tu dłużej posiedzieć...-
-No to może... jedź ze mną. Dzisiaj?- zapytał trochę radośniej
Świetnie. Nie da mi od siebie odpocząć nawet jeden dzień. Na początku starałam się mu odmówić. Pomimo iż kusił mnie tym, że autem to wygodniej i w ogóle... Ale kiedy zdałam sobie sprawę, że jutro już wtorek, zrozumiałam, że tak czy siak to byłaby tutaj moja ostatnia noc. A z tą nogą i tak się mamie do niczego nie przydam.
Umówiliśmy się więc za pół godziny. Podałam adres kierowcy i Jón pojechał po swoje auto. Ja natomiast na jednej nodze doczłapałam jakoś do domu. Swoim stanem oczywiście wszystkich przeraziłam i długo musiałam się tłumaczyć i wiele naobiecywać, zanim w końcu matka zgodziła mi się pomóc spakować.
Jak to się stało, że w końcu nie zobaczyła mojego nieco przerośniętego kolegi? (Chodzi tu oczywiście o jego wiek, bo Jón tak na oko zbliżał się do 30, co byłoby dla niej nie małym zaskoczeniem i trudno by jej było uwierzyć, że to znajomy z uczelni o którym wcześniej mówiłam). Ano uratowała mnie jedna z tych upierdliwych turystek, która akurat u nas nocowała. W ostatnim momencie bardzo władczym i nieznoszącym sprzeciwu tonem, zawołała mamę do siebie. Pożegnałyśmy się więc w holu i tam rozstałyśmy. Ona weszła na schody, a ja otworzyłam drzwi, gdzie czekał już Jón. Wziął moją walizkę i poszliśmy do samochodu.
Był już wieczór. Czekała nas jakoś 1,5 - godzinna podróż. Po drodze zatrzymaliśmy się więc na kolacje, w takiej przydrożnej restauracji w góralskim stylu. Nie podoba mi się to. Co z tego że to góry? Co one mają wspólnego z góralami? A takich miejsc w tej okolicy jest niestety sporo. I niestety akurat tu jedzenie jest sprawdzone i dobre. W dzień moglibyśmy usiąść w ogrodzie, gdzie mielibyśmy widok na małe jeziorko i Karkonosze w oddali. Teraz mogliśmy się cieszyć tylko ich zdjęciami na ścianach. Tymczasem według mojego polecenia zamówiliśmy sobie pstrąga - podobno prosto z pobliskiego potoku...
Kiedy ruszyliśmy dalej, atmosfera zrobiła się znowu bardzo intymna. Ciemność nocy przełamywały tylko co jakiś czas przemykające latarnie uliczne. Jón znowu puścił jakąś szwedzką muzykę i podczas kiedy nie musiał trzymać ręki na skrzyni biegów, kładł mi ją na udzie. W pewnym momencie przesunął bliżej krocza, ale chyba zdając sobie sprawę, że musiał być teraz maksymalnie skupiony, nie posunął się dalej...
Wrocław jest zawsze widoczny już z daleka. A właściwie jego słynny... hmm... wzwód, jak niektórzy nazywają Sky Tower. A to dlatego, że jest ono jedynym tego typu, długim, prostym i zdecydowanie najwyższym budynkiem w mieście... Wyróżnia się czy to w dzień, czy w nocy...
Od jakiegoś czasu najkrótsza droga do centrum, czy tym bardziej do mnie, prowadzi przez dosyć nową obwodnicę. Ale Jón z nie wyjaśnionych przyczyn ją ominął.
-Przegapiłeś skręt!- ostrzegłam gdy to zauważyłam.
-Wcale nie. Jadę w bardzo dobrym kierunku. Musimy jeszcze podjechać do sklepu- oznajmił spokojnie się uśmiechając i nawet na mnie spojrzał.
Chodziło oczywiście o Bielany - największe wrocławskie centrum handlowe. Znajduje się ono właśnie na wyjeździe na autostradę. Zanim powstała obwodnica, była to swojego rodzaju brama miasta dla przyjezdnych z południa. Jest tam Ikea, Obi, Tesco i wiele innych mniejszych, czy większych firm.
Zatrzymaliśmy się trochę dalej, pod Auchanem, czy Oszołomem, jak niektórzy to zabawnie nazywają i oboje stwierdziliśmy, że nie ma sensu żebym fatygowała tą nogę, dlatego zostałam w aucie. Jón zostawił mi więc włączoną muzykę i poszedł sam, ostrzegając, bym niczego nie dotykała i nigdzie nie grzebała.
A ja dla zabicia czasu zaczęłam bawić się swoją komórką. Tylko ile można?
Po jakimś czasie przyszło mi coś do głowy. Zwróciłam już wcześniej uwagę na to, że położył aparat na tylnym siedzeniu. A to nie było z jego strony zbyt mądre, jeśli nie chciał, żebym do niego nie zaglądała.
Upewniłam się tylko, że Jón nie idzie i wbrew swojej naturze, sięgnęłam po niego zaciekawiona. Przełknęłam ślinę i włączyłam podgląd. Natrafiłam na moje fotki z zamku, z rozwianymi włosami i rumieńcem. Jednak nie umiałam się naturalnie zachowywać. Potem na te z kotłów, które były raczej po prostu śmieszne, z tymi różnymi pozami na kamieniu. No i na te ze schroniska. Teraz jak się na spokojnie temu przyglądałam, kiedy on nie stoi już nade mną, okazało się że coś jednak potrafię o sobie powiedzieć. To mnie przeraziło, bo widziałam tam kogoś zupełnie innego. Pewną siebie, chwilami nawet niegrzeczną laskę. Choć wspomnienia są jednak takie, że to on tak naprawdę ustawiał każdy mój ruch. To samo później na skałach... Wtedy okazało się, że mam więcej zdjęć, niż myślałam. Bo cała ta wielka sesja pod tytułem... ''Eliza w górach'' nie zakończyła się tam gdzie pamiętałam, a na łące - na Hali Szrenickiej. Palant pstryknął mnie jak spałam! Tylko kilka razy co prawda, ale jednak. I muszę przyznać że pierwszy raz chyba na prawdę mnie wkurzył. Bo skoro robi takie rzeczy, to ciekawe na co sobie jeszcze może pozwalać kiedy śpię. Przestało mi się to wszystko podobać...
Tymczasem spojrzałam przed siebie i zauważyłam, że Jón właśnie się zbliżał. W jednej ręce trzymał coś długiego, a w drugiej kilka reklamówek. Nie interesowały mnie jednak w tej chwili jego zakupy. Złość zaczęła mi się mieszać ze strachem. W końcu za chwile może zobaczyć mnie ze swoim aparacikiem w ręce. Miałam co prawda  jeszcze chwilę, żeby odłożyć go spokojnie na miejsce. Na razie jednak, zdecydowałam się schować go blisko siebie. Było ciemno i i tak tam go tam nie zauważy, a ja czułam, że nie mogę tego tak po prostu zostawić. Tylko czy odważę się coś zrobić...

środa, 18 marca 2015

Rozdział IX

Uszliśmy ledwie parę kroków, kiedy nagle poczułam delikatny ból w okolicy dłoni, którą akurat trzymał Jón. Odruchowo uwolniłam się z jego ręki i spojrzałam na nią, zastanawiając się o co chodzi. Okazało się, że po obu strona palca wskazującego, w jego grubszej części, widnieją małe siniaki.
-Co się stało?- zapytał zatroskany i nie czekając już na odpowiedź, ujął moją dłoń, żeby samemu się jej przyjrzeć -Skąd to masz?- zapytał przyglądając się fioletowo-niebieskim plamkom
-Nie wiem...- odpowiedziałam. I przez chwilę rzeczywiście było to zgodne z prawdą. Przez chwilę, bo cały czas intensywnie myśląc o tej sytuacji, doznałam wreszcie olśnienia. Na tą myśl zagryzłam tylko dolną wargę i zaczerwieniłam się.
-Zarumieniłaś się. Chyba jednak coś kręcisz...- zagadnął podejrzliwie Jón, od razu wyłapując zmiany na mojej twarzy. A ja tymczasem jednym, zgrabnym ruchem upomniałam się o swoją rękę. Zerknęłam na nią jeszcze raz, by przyjrzeć się kształtom siniaków i ich umiejscowieniu i tym sposobem upewnić się w swoich podejrzeniach. A widząc, że on nadal czeka na odpowiedź, westchnęłam...
-No... ojej no... To się stało wczoraj wieczorem... Po prostu przypadkowo się ugryzłam- odpowiedziałam mu nie pewnie, nie do końca szczerze i bez zbędnych szczegółów. Nie wiem dlaczego, ale nie potrafię tak swobodnie rozmawiać na Te tematy..
-Ugryzłaś się? Niechcący? Ale jakim cudem? Kiedy?- nie dawał mi spokoju. Zrozumiałam więc, że nie mam wyjścia...
-Ok...- wzięłam głęboki oddech, jakbym miała właśnie wyznać jakąś winę -Ostrzegałeś mnie wczoraj żebym nie była za głośno... Pamiętasz? A ja... Gdybym się w ostatnim momencie nie ugryzła w tą cholerną rękę to...- mówiłam to właściwie nie do niego, tylko do panoramy Kotliny Jeleniogórskiej na którą teraz patrzyłam, tym samym stając do Jón'a tyłem. Tak było mi łatwiej.
-A więc o to chodzi...- zaśmiał się ciepło -Oj Eliza, Eliza...-Odwróciłam się, a on podszedł do mnie i spojrzał prosto w oczy.
-Nie rozumiem. Nie podobało ci się?- zapytał strasznie poważnie. Zatkało mnie.
-Nie no... Nie o to chodzi. Ja po prostu...- nie wiedziałam co powiedzieć. Na szczęście Jón w porę mi przerwał...
-Czyli jednak ci się podobało?- jego twarz znowu się rozpogodziła, a ja spojrzałam na niego wymownie, bezwiednie zgryzając wargę. Była to dla niego jednoznaczna odpowiedź
-Chodź tu...- powiedział kręcąc głową i łapiąc za biodra przyciągnął mnie do siebie, żeby obdarzyć długim, soczystym pocałunkiem, podczas którego jego nieokiełznane ręce zawędrowały na moje pośladki, gdzie z lubością się rozpanoszyły.
Było to tak wciągające, że kompletnie zapomniałam, że stoimy właśnie na środku wcale nie słabo uczęszczanego szlaku. I to w biały dzień!
-Wiesz. Jesteś dla mnie prawdziwą zagadką. Ta twoja nieśmiałość jest naprawdę pociągająca...- powiedział  po chwili opierając się o moje czoło -...ale chyba nie jest ci z tym łatwo co?-
No i po romantyźmie... Natychmiast się od niego osunęłam. Jak mógł w takim momencie o to pytać?!
-Przepraszam.  Nie powinienem...- zareagował od razu. Najwyraźniej zrozumiał swój błąd.
-Po prostu już chodźmy- poprosiłam zrezygnowana i nie czekając dłużej ruszyłam przed siebie. Jón od razu mnie dogonił i przez pewien czas szliśmy tak w kompletnej ciszy.
W pewnym momencie nie wytrzymał i nieśmiało złapał moją dłoń. A kiedy wyczuł, że się nie bronie, ścisnął ją mocniej. W sumie to lubię jak mnie trzyma i tak naprawdę już nie byłam na niego zła.
Tymczasem znów zabolało. Oboje już zdążyliśmy zapomnieć o tych siniakach, dlatego najpierw spojrzał na mnie ze zdziwieniem, ale po chwili przeprosił całując obolałe miejsce i zaproponował, że stanie z mojej drugiej strony, żeby móc trzymać zdrową rękę.
-Jestem już duża. Poradzę sobie- odpowiedziałam z przekorą, ale on to zbagatelizował i po chwili szedł już u mojego drugiego boku
-Nie wątpię. Ale może... ja sobie nie poradzę?- wyjaśnił swoje zachowanie, puszczając do mnie oczko. Spojrzeliśmy na siebie i po chwili oboje wybuchnęliśmy śmiechem. A atmosfera całkiem się już oczyściła.
Po jakiejś godzinie od wyjścia ze schroniska, dotarliśmy do pewnych skał. Miały ciekawe kształty i były dosyć wysokie. A najciekawsze, że wyrastały tak nagle, na płaskim i łysym już na tej wysokości grzbiecie. Po chwili przypomniałam sobie, że już tu kiedyś byłam i że skały te nazywają się... Trzy Świnki, co bardzo rozśmieszyło Jón'a. Od razu nabrał ochoty żeby się  tam wspiąć. A że ja też lubiłam takie rzeczy, wybraliśmy się tam razem. Wejście wbrew pozorom nie było takie trudno. Przynajmniej na niektóre ich elementy. Jeśli ktoś jest sprawny i nie ma lęku wysokości - nie powinien mieć z tym żadnego problemu. Niedługo potem, jako jedni z niewielu, postanowiliśmy zrobić sobie przerwę na ich szczycie. Choćby dla pięknego widoku (A było stąd widać całą Szklarską Porębe i wszystkie góry stanowiące przedgórze Karkonoszy. Wśród nich nawet Chojnik - czyli zamek na którym byliśmy wczoraj. A za nim, w oddali, samą Jelenią Górę).
 No i w końcu znaleźliśmy też coś, co nas łączy.
Do Jón'a przyszedł nagle jakiś mms. Odczytał go i powiedział że pilnie musi gdzieś przedzwonić. A ja już nawet o nic nie pytałam. Napiłam się tylko wody, a że słońce przyjemnie grzało i praktycznie nie było wiatru - odpięłam sobie nogawki spodni, tak że z długich stały się prawie szortami i zdjęłam sweter, który podłożyłam pod głowę i położyłam się wygodnie na plecach. Zamknęłam oczy i wdychałam przyjemne, górskie powietrze, wsłuchując się w jego szwedzki. A kiedy znowu na niego spojrzałam, zauważyłam, że wyraźnie miał problem ze skupieniem się na rozmowie. Siedział cały czas w moich nogach, bo nie było tu zbyt dużo miejsca i pomimo powagi sytuacji, w której się znajdował, wolną rękę bez ostrzeżenia położył mi na łonie, by potem powoli przesunąć ją pod bluzkę, gdzie zaczął delikatnie głaskać nagi brzuch. Ani na chwilę jednak nie spojrzał w moją stronę. Choć widziałam jak ze sobą walczy. W końcu nie wytrzymał. Wstał i odsunął się, żeby spokojnie dokończyć rozmowę.
Skała była twarda, więc szybko zrobiło mi się nie wygodnie. Jón nie wracał, więc obróciłam się na brzuch i z nudów zaczęłam grzebać we własnej komórce. Nagle usłyszałam odgłos aparatu. Tym razem zdecydował się zrobić mi zdjęcie z zaskoczenia. Chciałam wstać, ale poprosił żeby została w pozycji leżącej. No i tak walnął mi kolejną już na tej wycieczce sesję. Przemieszczałam się z brzucha na plecy, a potem na kolana. Cały czas robiąc wszystko co chciał. Sama nie wiem czemu tak jest, ale kiedy robi mi zdjęcia, wyraźnie rozkazuje, a ja te wszystkie rozkazy spełniam już praktycznie bez słowa. Jestem wtedy jak w transie...
Kiedy wreszcie skończył, zeszliśmy na dół i ruszyliśmy w dalszą drogę. Zaczęłam się w sobie zbierać i pomimo nieśmiałości, w końcu postanowiłam zadać nurtujące mnie od jakiegoś czasu pytanie
-Jón. Czemu ty właściwie cały czas robisz mi zdjęcia? To znaczy... czemu tylko mi? Przecież masz tu tyle pięknych krajobrazów dookoła?-  zapytałam, choć nie byłam pewna, czy powinnam
-Nie interesują mnie krajobrazy. Jeśli chcesz wiedzieć. To znaczy interesują, ale nie takie jak myślisz- odpowiedział spokojnie, przejeżdżając wzrokiem po całym moim ciele. A ja odczułam to spojrzenie bardzo realistycznie, gdyż natychmiast przeleciały po mnie ciarki.
-Aha...- odpowiedziałam tylko i nic już więcej nie mówiłam. Sama nie wiedziałam co o tym myśleć...
Niedługo potem doszliśmy do schroniska na Szrenicy. Drugiego najpopularniejszego szczytu w Karkonoszach. Choć wbrew pozorom, drugim najwyższym wcale już nie był.
Stamtąd było już widać Halę Szrenicką i kolejne schronisko. I tak mieliśmy tamtędy przechodzić, więc postanowiliśmy nie zatrzymywać się tutaj, na górze, tylko od razu podejść na halę Choćby dlatego. że wydawała się bardziej sielska. Jest tam przestrzeń i zielona trawa. Tutaj było z kolei dosyć buro i wąsko. No i dużo więcej turystów, jak się okazało.
W tym drugim schronisku właśnie, zdecydowaliśmy się zjeść też obiad. Była 13, więc akurat dobra godzina na coś konkretniejszego. Oczywiście każdy zamówił sobie jak zwykle co innego. Zjedliśmy na tarasie, a potem z dala od wielu innych ludzi, którzy z powodu aury, wpadli na podobny pomysł, rozłożyliśmy się na tej górskiej łące. Idealne miejsce na relaks...

poniedziałek, 16 marca 2015

Rozdział VIII

Otwieram oczy. Budzę się. Leżę bokiem. Tym samym bokiem co wtedy... Z głową skierowana na zewnątrz. Słyszę szmery. Po pomieszczeniu chodzą już ludzie. To znaczy zaledwie kilka osób, ale jednak. Rzeczywiście, zeszłego dnia poinformowano nas, że po ciszy nocnej - czyli po godzinie 6 rano, wszyscy mogą tu już normalnie wchodzić. Ale śniadanie i pełny ruch zaczyna się o 9 i do tego czasu mamy wstać i się spakować. Nawet jeśli chcielibyśmy zostać na drugą noc. Chodzi o przestrzeń którą zajmują karimaty i w ogóle o schludność całego pomieszczenia. Ale nas to i tak nie dotyczy. Dziś zamierzamy opuścić schronisko. Sprawdzam więc zegarek na komórce - jest 8. Wypadałoby wstać. Teraz dopiero wyczuwam, że on leży tuż obok mnie, wtulony w moje ciało od tyłu. Jego gołe nogi mogę swobodnie dotykać swoimi, a prawa ręka przechodząc przez mój bok, zgina się tuż za nim i kończy przy moich piersiach. Tors Jón'a natomiast przylega do moich pleców, ogrzewając je przyjemnie, a z tyłu głowy wyczuwam jego ciepły, miarowy oddech. Kiedy pomyśle jak długo go znam, czuje się z tym dosyć dziwnie. Ale  poza tym... to najchętniej w ogóle bym się stąd nie ruszała...
8.10 - coraz więcej ludzi wstaje. Chyba na mnie też już czas niestety. Próbuje delikatnie odsunąć jego dłoń. On zaczyna wtedy coś mruczeć pod nosem i sam się odsuwa. Siadam na ''łóżku'' i odwracam się. Nadal śpi. Eh... I wygląda tak cudownie. Patrze na niego i nie mogę przestać. Przypominam sobie co wczoraj robiliśmy i na tą myśl się rumienie... Dobra dość tego. Staram się wrócić do trzeźwego myślenia. Wstaję, biorę swoje ubrania, kosmetyki i idę do łazienki, nie budząc go jeszcze . A niech sobie pośpi...
Wczoraj myłam włosy, a przed wyjściem nie chce ich już moczyć na nowo, więc biorę ekspresowy prysznic, uważając na głowę. Kiedy dochodzę do części intymnych, znów sobie wszystko przypominam i badam się delikatnie. Wydaje się jednak, że nic się specjalnie nie zmieniło. No może za wyjątkiem tego, że jest ona teraz trochę bardziej wrażliwa na mój dotyk. Zresztą jak całe ciało. Boże co on ze mną robi? Jak ja się na to wszystko zgodziłam? Zastanawiam się z przerażeniem i dumą jednocześnie, jak bardzo w ciągu tylko tych kilku dni się zmieniłam. Nie wiem czy to dobrze, czy źle. Uśmiecham się więc do siebie, trochę z satysfakcji, a trochę z bezradności i dla własnego poczucia moralności i kończę wszelkie czynności w kabinie. Potem jak zwykle ubieram się, myję zęby i robię lekki makijaż.
Jest wpół do 9. Wychodzę i pędzę do posłania. W końcu najwyższy czas się spakować. I jestem pewna że Jón to właśnie robi, albo sam poszedł do łazienki. A tymczasem on nadal spał. Chciałam go od razu obudzić, ale wtedy spojrzałam w okolice jego plecaka i wpadłam na genialny w swej prostocie pomysł. Zabrałam stamtąd jego aparat. Włączyłam go i cyknęłam mu rewanżową fotkę. Postanowiłam jednak zostawić mu ją jako niespodziankę i jak gdyby nigdy nic wyłączyłam aparat, odstawiając go dokładnie w to samo miejsce. Nie mogłam się jednak powstrzymać, żeby nie zrobić jeszcze jednej- tym razem swoją komórką. Dzięki temu mogłam patrzeć na takiego Jón'a kiedy tylko chciałam. Byłam niezwykle zadowolona ze swojego sprytnego pomysłu. Tymczasem pochyliłam się nad nim i musnęłam mu usta. Powtarzałam tą czynność aż otworzył oczy. Były jeszcze zaspane i niewyraźne
-Cześć śpiochu- uśmiechnęłam się czule. A za chwilę to ja leżałam na plecach, otoczona jego rękoma, które teraz utrzymywały jego wiszące nade mną ciało
-Cześć ranny ptaszku- dopiero teraz odpowiedział, uśmiechając się przy tym zawadiacko. Pochylił się i podarował mi trzeci już namiętny pocałunek. Tym razem to ja przerwałam, przekręcając głowę na bok. Popatrzył na mnie zdziwiony
-Ehm... Przy całej twej wspaniałości... Wiesz która jest godzina?- odchrząknęłam i zapytałam spokojnie, a nawet trochę teatralnie
-Wiem. Najlepsza na...- stwierdził bardzo pewny swego, choć stworzenie takiej odpowiedzi zajęło mu chwilkę. Oczywiście chodziło o całowanie, co zamanifestował kolejną próbą schylenia się ku moim ustom
-Dokładnie... Najlepsza na... wstanie i spakowanie się- dokończyłam za niego, odsuwając całą, rozczapierzoną dłonią jego twarz, zanim do czegokolwiek doszło. A zrobiłam to z taką siłą, że tym razem ja przewróciłam go na jego stronę i jak najszybciej ewakuowałam się z posłania. Wzrokiem przypadkowo natrafiłam na zegarek na ścianie
-Jest za dwadzieścia 9! Mamy 20 minut żebyś się wykąpał i żebyśmy się spakowali! Rusz się wreszcie!- krzyknęłam udawaną złością, łapiąc się pod boki.
Jón w końcu ustąpił. Ubrał spodnie i pomógł mi złożyć śpiwór i niepozornie skomplikowaną karimatę. 
Kiedy już wszystko znalazło się w plecaku wybiła godzina 9. Z pakowaniem zdążyliśmy co prawda, ale on nadal miał na sobie koszulkę, w której spał. Poszedł więc do łazienki, a ja miałam zamówić nam śniadanie. Jón poprosił o jajecznicę i tosty. Ja wzięłam sobie świeże bułki i twarożek ze szczypiorkiem. Do tego po kawie oczywiście. On czarną, mocną i bez cukru. Ja słodką, słabą i z mlekiem. Tacy byliśmy zgodni.
Wrócił po 15 minutach. Odświeżony. W swojej czapce i sweterku. Zaproponował żebyśmy poszli na zewnątrz. Pogoda była znowu ładna. Ciepłe słońce, połączone z rześkością górskiego poranka,  po deszczowej nocy dawało niesamowitą atmosferę. Jedzenie też było pyszne. Rozmawialiśmy przy nim o planach na następne godziny. Z tego co pamiętałam, stąd nie było już daleko na Szrenicę. Potem mieliśmy zejść do Szklarskiej Poręby i tam złapać autobus do Jeleniej. W pewnym momencie rozdzwoniły się oba nasze telefony. Do niego pewnie w sprawie pracy, a do mnie? W pewnym sensie też w sprawie pracy, ale bynajmniej nie Szwedzi... tylko moja mama. Ona wiedziała, że jadę na wycieczkę i napisałam jej też później, że nie wrócę na noc. Tylko że na pytanie z kim, odpowiedziałam że z kolegą ze studiów. No bo co? Ze szwedem, którego znam dwa dni? Choć nie ma prawnie takiej mocy, w życiu by mnie z nim nie puściła. Choćby nie wiem jak był miły, A tak, to przy okazji ją nawet ucieszyłam. Bo ona w wbrew pozorom naprawdę bardzo chcę żebym zaczęła wreszcie z kimś się spotykać. Nawet za cenę czasu dla niej i jej agroturystyki. Teraz dzwoniła, żeby zapytać mnie jak się bawię i zachęcić, żebym się nie spieszyła, że ona sobie poradzi. Z drugiej strony też, jak to ona, zapytała kiedy zamierzamy wracać, bo chciałaby zaprosić nas na obiad, albo ewentualnie obiadokolację. Tylko że ja po pierwsze sama nie znałam dokładnej godziny. A po drugie z wiadomych powodów nie chciałam by się jeszcze poznawali. Tak szczerze, to nawet nie wiem co tak naprawdę nas łączy i czy w ogóle będzie kiedykolwiek dobry moment, żeby przedstawić go rodzinie. Mama jednak wykazała się niesamowitą wyrozumiałością i sama stwierdziła, że to może rzeczywiście za wcześnie. Zapewniłam ją więc na koniec, że na pewno wrócę dzisiaj, tylko nie wiem o której i że dam jej jeszcze znać. Tak się rozłączyłyśmy. 
Jón tymczasem jeszcze rozmawiał i minęło co najmniej 20 minut zanim skończył. Ja w tym czasie zdążyłam pójść do toalety i odnieść nasze talerze. Kiedy kończył siedziałam już właściwie gotowa do drogi. Wystarczyło tylko do plecaka włożyć wodę, którą właśnie piłam. Wyrwał mi ją nagle i sam zaczął pić. Rozbawiło mnie to jednak, zamiast rozzłościć
-Widzę że jesteś już gotowa... Poczekaj skocze tylko do kibelka- zakomunikował zadowolony, chowając butelkę do swojego bagażu
-No świetnie. Nie dość że tyle czasu gadałeś przez telefon, to jeszcze teraz każesz mi czekać- westchnęłam niby obrażona, krzyżując ręce pod piersiami
-No nie złość się tak. Musiałem porozmawiać. Wiesz już przecież że tak naprawdę cały czas jestem w pracy...- mówiąc to pochylił się nade mną
-No a... co ty właściwie robisz. To znaczy gdzie pracujesz?- zmieniłam nagle temat, bo znowu wzbudził we mnie ciekawość
-A czy musimy o tym teraz rozmawiać?- wyraźnie zrewanżował się za wczoraj
-No dobra to idź już, tylko szybko, bo ja tu zaraz uschnę...- odpowiedziałam rozdrażniona
-O! To może cię podlać?- zapytał uśmiechając się zawadiacko, myśląc pewnie w tej chwili o wodzie, którą właśnie schował. Chyba...
-Nie, dziękuje. Idź już-
-No- odpowiedział całując mnie w plaster na skroni i chwilę później zniknął za drzwiami schroniska. A kiedy wrócił, przyniósł jakieś pocztówki. Kupił je też wczoraj na zamku. Mówi że dla siostrzeńca ze Szwecji. Bo on takie zbiera. Schował je w bezpieczne miejsce gdzieś w plecaku i założył go na plecy.
Za chwilę byliśmy już na szlaku, gdzie od razu złapał mnie za rękę, spojrzeniem tylko przypominając mi słowa, którymi już wczoraj wyjaśnił dlaczego to robi. Ruszyliśmy na zachód...

niedziela, 15 marca 2015

Rozdział VII

Pomimo konsumpcji afrodyzjaków i sytuacji, w której w końcu zostaliśmy już jedynymi nie śpiącymi osobami w tym pomieszczeniu, byliśmy bardzo rozbawieni. Nie wiem, czy to zasługa bąbelków, ale ta bezpośrednia romantyczność na jakiś czas kompletnie uleciała
-Chcesz zobaczyć swoje zdjęcia?- zapytał nagle poważniejąc
-Czemu nie?- odpowiedziałam zainteresowana, a on sięgnął po aparat. Żeby było wygodniej, oboje usadowiliśmy się na miejscach do spania, opierając plecy o ścianę. Pokazał mi fotki z zamku, z Kotłów, no i te ostatnie
-Podobają ci się?- zapytał, przełączając z jednej na drugą
-Chyba tak...- powiedziałam zmieszana, bo nigdy nie lubiłam sama się oceniać
-Chyba?- zapytał zdziwiony. Że też musi się o to czepiać...
-Na prawdę. Nie umiem siebie oceniać... ale patrząc na stronę techniczną są naprawdę dobre- odparłam zakłopotana, choć szczera
-Ehh... Ty masz chyba problem z własną wartością co? To dziwne, bo nie masz wcale powodu- westchnął i zmierzył mnie wymownym spojrzeniem. Zaniemówiłam
-Nie znasz mnie! Nie powinieneś mnie tak oceniać!- wzdrygnęłam się i od razu odsunęłam, siadając na brzegu, tyłem do niego. Najgorsze, że jego słowa wcale nie były takie mylne. Ale nie miałam zamiaru z nim o tym teraz rozmawiać
-Hej!- zareagował od razu, odkładając aparat -Spokojnie. Ja tylko głośno myślę... Rumienisz się przy każdym komplemencie, nie jesteś w stanie oceniać się na zdjęciach. To wszystko mówi samo za siebie. A tymczasem nie jedna chciałby tak wyglądać. Uwierz mi...- powiedział przysuwając się i kładąc mi ręce na ramionach.
Trafił w mój czuły punkt. To co przeżyłam w czasach szkolnych, nie mogło się odbić na mnie inaczej, ale staram się z tym walczyć. Jednak to nie był dobry moment, żeby wywlekać takie tematy. Tymczasem zrobiło mi się nawet miło, kiedy wypowiedział te ostatnie słowa
-Może i tak nie wiem... ale czy musimy właśnie teraz o tym rozmawiać?- powiedziałam nadal lekko poirytowana
-Nie. Oczywiście że nie...- odpowiedział z wyrozumiałością i poczułam, że delikatnie zaczyna masować mi ramiona, a ja zamknęłam oczy, starając się zrelaksować i przyjąć przyjemne uczucie jakie mi ten masaż sprawiał, dopijając przy okazji do końca szampana, jaki pozostał mi jeszcze w kieliszku
-To... nie gniewasz się już?- zapytał słodko szepcząc
-Nie... - odpowiedziałam wyrwana ze tego błogostanu. Zgięłam ręce w pół i zatrzymałam nimi ruchy jego dłoni -...ale chodźmy już spać...- zdecydowałam odwracając się do niego, by zrozumiał że mówię poważnie. -Masz racje- odparł zrezygnowany -Pójdę w takim razie zgasić światło-
-Ok- zgodziłam się i wskoczyłam pod śpiwór.
On podszedł tymczasem do drzwi i za chwilę zniknął za kurtyną ciemności. Byliśmy ostatni, więc to na nas spadł ten obowiązek.
Jón świecąc sobie komórką, dotarł w miarę bezpiecznie do naszego posłania i potem już całkiem po ciemku, niezgrabnie wgramolił się na swoje miejsce
-No to dobranoc...- powiedziałam przemieszczając się na brzuch - moją najwygodniejszą pozycję do zaśnięcia
-Dobranoc...- usłyszałam w odpowiedzi i zamknęłam oczy. Tylko że tak jak się spodziewałam, nie mogłam zasnąć. A miało na to wpływ wiele rzeczy. Emocje dzisiejszego dnia. Obecność właściwe całkiem obcego jeszcze mężczyzny, tuż obok. No i ogólnie nowe miejsce, które zawsze tak na mnie działało. Tymczasem cały czas nie mogła się sobie nadziwić, że ja - do bólu nieśmiała dziewczyna, nie mieszkająca z rodzicami dopiero od jakichś niecałych dwóch lat (choć nadal ze starszą siostrą). I ja - która tak na prawdę w życiu nie miałam prawdziwego chłopaka, wsiadłam do auta z facetem poznanym chwile wcześniej. A teraz jestem z nim po pierwszym w życiu pocałunku i leżymy właśnie razem w jednym... no nazwijmy to ''łóżku''. Zupełnie się nie poznawałam...
Kiedy poczułam dyskomfort naturalnie związany ze zbyt długim leżeniem w tej samej pozycji, przewróciłam się na bok, tyłem do Jón'a. To jednak ani trochę nie przybliżyło mnie do snu. Tymczasem on także zmienił pozycje, ale bynajmniej nie po to żeby spać. Po chwili poczułam, że odgarnia mi włosy z ramienia, po czym delikatnie głaszcze po policzku. Jego ciało całkowicie do mnie przylgnęło. Powoli przesunął rękę wzdłuż mojego ramienia i dalej w stronę dłoni aż do brzucha. Wsunął ją pod bluzkę i zatrzymał w okolicy pępka. Chyba nie zamierzał iść dalej, ale To już mi wystarczyło
-Co robisz?- zapytałam szeptem nie odwracając się jednak, bo poczułam się jakby sparaliżowana
-Nie śpisz?- zapytał wyraźnie zaskoczony
-Nie... ale ty jak widzę też nie- zironizowałam -Jakoś nie mogę...- odparł zabierając rękę, ale tyko po to, by położyć mi ją już jawnie na głowie i pogładzić włosy
-Wiesz. Skoro tak...- przerwał cisze, która na chwilę nastała -...to chciałbym coś zrobić...- jego głos wybrzmiał gdzieś blisko mojego ucha. Był poważny, a jednocześnie bardzo nie pewny i jakby nawet trochę błagalny
-Co takiego?- zapytałam. Ale takiej odpowiedzi na pewno się nie spodziewałam. No a przynajmniej nie w takim miejscu
-Chciałbym ci sprawić przyjemność... -
-Przyjemność? Znaczy... Chcesz.. Tutaj?!- dziwnie mi było nawet tak cicho i w całkowitych ciemnościach wypowiedzieć to słowo...
-Nie... Nie chce się z tobą kochać. Przynajmniej nie teraz- cicho się zaśmiał -Chociaż... właściwie to tak. Chciałbym. Nawet bardzo... ale sama rozumiesz... Teraz mógłbym ci jedynie sprawić dyskretną przyjemność. I to właśnie zamierzam zrobić. Jeśli oczywiście chcesz... Tylko musiałabyś mi w pełni zaufać...- Serce już od jakiegoś czasu biło mi mocniej, a teraz było jeszcze gorzej...
Sama nie wiedziałam co zrobić. Bałam się trochę, bo przecież nigdy z nikim nie byłam w tak intymnej sytuacji. Ale z drugiej strony znów zaczęło ogarniać mnie podniecenie i byłam zwyczajnie ciekawa. Poza tym przecież mu ufałam
-Dobrze...- odparłam po zastanowieniu
-Na prawdę?- zapytał trochę zaskoczony, będąc pewny że mu odmówię
-Tak, ale pamiętaj, że ci ufam- tym razem to ja podkreśliłam to słowo, stawiające przed nim pewną odpowiedzialność -To co mam robić?-
-Nic kochanie. Po prostu się rozluźnij i pozwól mi działać- powiedział całując mnie czule w ucho -Zamknij teraz oczy i czuj...- Tak też zrobiłam, starając się od tej pory wyczuć każdy ruch jego ręki, bo tylko nią po mnie przesuwał
-Aha. Tylko nie bądź za głośno. Pamiętaj, że nie jesteśmy tu sami...- dodał niespodziewanie, a ja choć zdawałam sobie z tego sprawę od początku, zareagowałam na to tak, jak bym dopiero co się o tym dowiedziała. Zdenerwowałam się trochę. Ale właściwie z jakiego powodu miałabym być niby za głośno?
Na początek wybrał tę samą drogę co wcześniej - ramię, łokieć, biodro, brzuch. Tak samo też wsunął rękę pod piżamę. Ale tym razem poszedł wyżej - do moich piersi. Oblała mnie fala przyjemności i ciepła, kiedy zaczął je masować i ugniatać na przemian. Oddychałam coraz głębiej. Po jakimś czasie wrócił do brzucha, a potem zabrał na chwilę dłoń. Usłyszałam ciche mlaskanie, a gdy jego ręka wróciła na moje ciało, kilka z jego placów wydawało mi się być mokrych. Tym razem przesunął dłoń w dół, wprost na moje pośladki. Uczucie podniecenia jeszcze bardziej wzrosło, a ja na chwilę wstrzymałam oddech. Pogładził moje dolne krągłości i to co pomiędzy nimi, a potem wdrapał się na udo i przejechał po nim powoli kilka razy. W końcu dotarł do łona, skąd zaczął zniżać się wprost do krocza. Serce prawie wyskakiwało mi z piersi. Wiedziałam już co chce zrobić. Zagłębił się między wargi i zaczął mnie pocierać. Coraz głośniej sapałam. W pewnym momencie jeden z jego palców, wszedł jeszcze głębiej. W ten słynny punkt. Zaczęło się...
Strach mieszał mi się z niewyobrażalną już nawet wtedy przyjemnością. Wszedł we mnie, a ja wstrzymałam oddech. Zaczął się poruszać. To w jedną, to w drugą stronę. Na początku robił to bardzo powoli i ostrożnie. Od środka biło we mnie zimno i ciepło jednocześnie. Czułam jak mięśnie same się wokół niego zaciskają. Robiły to w niesamowicie równym tempie, do czego bardzo chciała dołączyć cała dolna, a właściwie środkowa część mojego ciała. Odczuwałam coraz większą rozkosz. Sapałam starając się to robić jak najciszej. Tymczasem jego palec poruczał się we mnie coraz szybciej, ale i ja przyspieszałam. Nagle zrozumiałam że za chwile coś się wydarzy, a przez moje struny głosowe mogą się o tym dowiedzieć inni, czego bym nie chciała. To to właśnie przewidział Jón. Zacisnęłam więc zęby i zakryłam usta, żeby nie hałasować. Spod moich dłoni dało się słyszeć już tylko ciche popiskiwania. Ach jak żałuje że nie jesteśmy teraz sami... W tym momencie jego palec nagle opuścił mnie z niesamowitą szybkością. Wtedy doszłam.
Wszystkie mięśnie skurczyły mi się i na chwile znieruchomiałam. W moim podbrzuszu wybuchł właśnie wulkan...
Chcąc nie chcąc musiałam krzyknąć i uwolnić z siebie tę świeżo wyprodukowaną energię, więc mimowolnie odsunęłam dłonie od ust. Ale w ostatniej chwili złapałam jedną z nich zębami i to zdławiło wszystkie dźwięki. Po chwili cała mokra, z lekko rozwartymi kolanami leżałam już na plecach. Oddychałam jeszcze szybko, próbując dojść do siebie
-Jak się czujesz?- zapytał zaciekawiony, ale z wyczuwalną troską w głosie
-Cudownie- odpowiedziałam błogim, ale zmęczonym głosem
-Ciesze się- stwierdził pochylając się nade mną i znów głęboko mnie pocałował. Tym razem jednak, nie zrobiło to na mnie aż takiego wrażenie. Bo przy tym co przeżyłam przed chwilą, to było praktycznie nic
-To spróbuj teraz zasnąć- powiedział jak najbardziej szczerze i na koniec musnął mi jeszcze usta
-Dobranoc-
-Dobranoc- odpowiedziałam, a on odsunął się i jak gdyby nigdy nic wygodnie ułożył na brzuchu, odwracając głowę kompletnie w drugą stronę.
Ta ''spróbuj teraz zasnąć'' powtórzyłam w myślach jego słowa, tylko w bardziej ironicznym tonie. Moja kobiecość nadal była rozpalona, a ja sama jeszcze pod wpływem nieostudzonej adrenaliny. Starałam się jednak odpocząć. Niedługo potem usłyszałam ciche chrapanie. Jón spał. Podniosłam się. Chciałam na niego popatrzeć, ale było zbyt ciemno. Przemieściłam się na więc brzeg posłania i sięgnęłam do jego plecaka, całkowicie na oślep wygrzebując z niego wodę i upiłam kilka porządnych łyków. Następnie nad starym, drewnianym parkietem, czym wyścielona była podłoga schroniska, wylałam trochę wody na dłonie, by ochłodzić nimi twarz. Ten zabieg bardzo mi pomógł, gdyż jak tylko wróciłam pod śpiwór - zasnęłam jak dziecko.

sobota, 14 marca 2015

Rozdział VI

-Ty na prawdę ślicznie wyglądasz!- powtórzył całkiem poważnie, patrząc jak moszczę się pod śpiworem.   -Naprawdę dziękuję- odpowiedziałam zabawnym tonem, chcąc odebrać jego słowa jako miły żarcik. On tym czasem rozglądnął się dookoła. Większość ludzi już spało. Tylko jakaś grupka nadal siedziała przy stole. Z tym że prawie na drugim końcu sali
-Poczekaj- powiedział i po raz kolejny wyjął aparat
-No co ty. Będziesz mi tutaj robił zdjęcia? Teraz?- zapytałam naprawdę zaskoczona. W końcu było już późno, a ja siedziałam w samej piżamie
-Już ci mówiłem że to lubię- odpowiedział, skupiony na swoim sprzęcie. Ustawił go i przykląkł na brzegu naszego posłania, tak, bym znalazła się tuż przed nim i wtedy zrobił mi kilka fotek
-Nie uśmiechaj się- powiedział stanowczo. To był odruchowy uśmiech, który teraz na jego życzenie wymazałam ze swojej twarzy, choć nie było to łatwe. Kolejne fotki...
-Odkryj się trochę- poprosił, a ja nie wiedziałam jak mam to zrozumieć -Odsuń śpiwór- wyjaśnił. Wykonałam więc polecenie. Pstryk -A teraz zegnij nogi... i przysuń je do siebie-
-Tak?-  zapytałam, reagując dopiero po dłużej chwili.
-Tak. Dokładnie- odpowiedział i znowu pstryknął -Rozłóż teraz kolana na boki, ale powoli, nie odrywając od siebie stóp-
To była kolejna dziwna prośba, ale spełniłam ją, zaczynając wyczuwać w sobie delikatne podniecenie. Pstryk...
-Świetnie... Zostań tak. Tylko... podnieś do góry ręce. O tak i złap się za nadgarstki. Umieść je teraz za głową, tak jakby ktoś ci je tam przywiązał... Właśnie...- wszystko to mówił dosyć cicho. Pewnie dlatego żeby ''nie przeszkadzać'' innym. A ja wykonywałam jego polecenia, czując się coraz ciekawiej
-Super. Jak się czujesz?- zapytał cały czas robiąc mi zdjęcia. Czyżby się domyślał?
-Dobrze- odpowiedziałam zgodnie z prawdą
-Ok. To teraz wypnij tułów. Tak jak być chciała się uwolnić, ale pamiętaj, że wciąż masz skrępowane ręce i nogi. Zamknij oczy, jeśli chcesz...-
Zastanawiałam się, jak w ogóle się za to zabrać. Zamknęłam więc te oczy, jak radził i wyobraziłam sobie ową sytuacje, a moje ciało już całkiem naturalnie uniosło się do przodu
-Świetnie. nie otwieraj ich i nic już nie mów...- czekałam posłusznie. Usłyszałam teraz długą serie pstrykań. W końcu ucichła, ale on nadal się nie odzywał...
Nagle na swoich ustach poczułam coś wilgotnego. Otworzyłam oczy i zobaczyłam że jego twarz jest tuż przy mojej. Znajdował się teraz pomiędzy moimi rozwartymi nogami, przyciskając ciałem moje stopy, a jego ręka przytrzymywała mi dłonie, żebym i ich nie mogła ruszyć. Ustami zaczął wymuszać, żeby otworzyła swoje, a potem poczułam, jak jego język zakrada się do środka. Zaczynamy się całować. Mój mimowolnie wtóruje jego własnemu i wzajemnie się teraz o siebie ocierają. Zrobiło mi się gorąco. Trochę sie na początku przestraszyłam. Ale było tak przyjemnie, że nie chciałam tego przerywać. Jedna jego dłoń, cały czas przytrzymywała mi ręce, w pozycji nad głową. Druga zaś ujmowała policzek. Nagle przerwał. Popatrzył na mnie tak, jak lubiłam najbardziej, a potem zbliżył się do ucha, tak, że czułam szorstkość jego brody               -Dziękuje. Jesteś świetną modelką- wyszeptał i na koniec czule pocałował jeszcze moją zaplastrowaną skroń. Potem się odsunął. Serce waliło mi jak młotem. Patrzyłam jak siada na brzegu ''łóżka'' i patrzy na mnie zadowolony. Aparat już dawno wyłączony, stał sobie spokojnie obok plecaka. Chciałam coś powiedzieć, ale otworzyłam tylko usta. Teraz już wiedziałam jak to jest...
Nagle zadzwonił telefon -Przepraszam- wycedziłam i odebrałam go, jak najszybciej, żeby nie robił hałasu. To była moja siostra. Okazało się, że jest na wakacjach-niespodziance, na drugim końcu świata. Chłopak jej to zafundował. Zadzwoniła zapominając o różnicy czasowej. Chciała się tym pochwalić i oznajmić, że z tego względu do Wrocławia wróci dopiero za jakieś półtora tygodnia. Słuchając jej relacji, patrzyłam kątem oka, jak Jón wstaje, podchodzi do pustej już lady restauracyjnej i wspina się na nią, by coś zza niej wyciągnąć. Jego wypięty teraz tyłek, w samych bokserkach, wyglądał niesamowicie kusząco. Z tego powodu, oraz z faktu, że bez pytania szpera w mieniu schroniska, kompletnie przestałam słuchać mojej rozmówczyni. Musiałam ją poprosić o powtórzenie...
Jón wrócił tym czasem do naszego kącika, niosąc w ręce dwa kieliszki. Położył je na ziemi i otworzył swój ''worek Świętego Mikołaja'', by wyjąć z niego butelkę złotego szampana i otwieracz oczywiście. Posłałam mu spojrzenie - czego ty tam jeszcze nie masz? A on z triumfalnym uśmiechem wyjął jeszcze opakowanie dorodnych truskawek. Otworzyłam usta ze zdziwienia, znów nie słuchając siostry
-Słuchaj, przepraszam cię, ale... nie jestem w stanie już z tobą rozmawiać. Zaraz tutaj padnę (ze zmęczenia oczywiście)- poinformowałam ją, puszczając w tym samym momencie oczko do Jóna. Nie żeby mnie nudziła, ale rzeczywiście było już późno. Nie chciałam przeszkadzać innym śpiącym, no i... i tak nie mogłam się z wiadomego powodu skupić. Ale nie chciałam też sprawiać jej przykrości. Dlatego rozegrałam to w taki właśnie sposób. Zrozumiała mnie na szczęście i pożegnałyśmy się umawiając na kolejną rozmowę. Tym razem o bardziej odpowiedniej porze. 
Odłożyłam telefon i będąc już od jakiegoś czasu w pozycji - po turecku, spojrzałam na Jóna, który właśnie podał mi kieliszek ze złotym napojem
-Ukradłeś je?- zapytałam podejrzliwie, wskazując twarzą na ladę, za którą wcześniej grzebał
-A wyglądam na złodzieja?- spojrzał zawadiacko
-Nie... ale...- chciałam kontynuować, ale on mi przerwał
-To nie zadawaj głupich pytań. Zaufaj mi. Wiem co robię- zapewnił mnie spokojnie się uśmiechając i zgodnie z tradycją stuknął swoim szkłem o moje, by następnie opróżnić je do dna. Patrzyłam na niego jeszcze chwilę, przypominając sobie jak bardzo - ''zaufanie'' - to ważne w naszej... a szczególnie w mojej sytuacji słowo i też się napiłam. Po chwili Jón otworzył truskawki i nalał nam szampana po raz drugi, pytając o telefon, który przed chwilą odebrałam. I to na niego zeszła teraz cała rozmowa, a atmosfera mimo intymności i procentów, na chwilę znów stała się luźna, jak między najzwyklejszymi kumplami...

piątek, 13 marca 2015

Rozdział V

Na początku zamówiliśmy tylko herbatę, na rozgrzanie. Usiedliśmy koło okna, żeby obserwować co się dzieje się za nim
-Wiesz co? Chyba jednak nic z tego nie będzie- powiedział w końcu, gdy od dłuższego czasu nic się nie zmieniało -Leje, wieje. A burze mają to do siebie że lubią wracać. Bezpieczniej będzie jak tu zostaniemy. Co ty na to?-
-Ok- odpowiedziałam tylko -Rzeczywiście nie wygląda to dobrze... Trochę szkoda, bo chciałam ci jeszcze pokazać parę miejsc...- zasmuciłam się trochę..
-Spokojnie. Pokażesz mi jutro...- uśmiechnął się wstając od stołu.
-Jak to jutro? A twoja praca?- zapytałam się zdziwiona, że ma tyle wolnego czasu
-Nie martw się. Mam ją tutaj. A poza tym nic się nie stanie jak trochę poczeka- odpowiedział pokazując mi telefon -Idę zapytać o pokój- dodał i poszedł do recepcji.
Na tą myśl poczułam motyle w brzuchu. Borze mam spać z nim jednym pokoju?! Domyślałam się że na dwa nie ma raczej szans z powodu natłoku ludzi. Poza tym wyraźnie powiedział pokoju, a nie pokoi. Czyli sam chyba tego chciał. Ale mimo wszystko dziwnie się czułam z tą myślą. Jón wrócił po jakimś czasie ze zmieszaną miną. -No niestety. Nie ma wolnych pokoi- oświadczył
-Jak to?- zapytałam zaskoczona i podenerwowana.W końcu nasz bezpieczny nocleg stanął pod znakiem zapytania
-No... jest sezon + taka pogoda. Powiedzieli, że nie ma na to szans. Ale... jeśli mamy karimaty, możemy spać tutaj- oznajmij prezentując ręką pomieszczenie pełne, stołów i ludzi
-Tutaj?- zapytałam zaintrygowana -Ale my przecież nawet nie mamy karimat... Czy mamy?- dopytałam przypominając sobie o grubej rolce na szczycie jego plecaka.
On bez słowa pochylił się, odpiął plecak i postawił na naszym, drewnianym stole owy rulon o którym myślałam, a który teraz rozwinął się w dwie miękkie karimaty
-No chyba że yy...jest to dla ciebie zbyt nie wygodne...- uśmiechnął się triumfalnie, ale potem spojrzał na mnie trochę nie pewnie zdając sobie sprawę, że nie wie, czy mi to w ogóle odpowiada. No ale o wspólny pokój to już nie zapytał
-Nie... Nie ma sprawy. Nie raz już tak spałam- uśmiechnęłam się, choć czułam że tej nocy raczej nie zmrużę oka. -A ty? Wyśpisz się na czymś takim?-zrewanżowałam się
-Z taką towarzyszką u boku? Wszędzie!- uśmiechnął się szelmowsko i puścił oczko. A ja znowu się zarumieniłam.
Kiedy już podjęliśmy ostateczną decyzje o noclegu tutaj, zamówiliśmy sobie grzańca i coś na obiadokolacje. A okupując cały czas ten sam stolik, razem ze wszystkimi zaczęliśmy oglądać mecz w telewizji.. Oboje świetnie się przy tym bawiąc. Jak najlepsi kumple.
Po meczu trochę się przerzedziło. Ludzie rozeszli się po pokojach, a większość z tych, którzy mieli z nami spać w tym samym pomieszczeniu, rozłożyło już karimaty i ułożyło się na nich do snu, co oznaczało, że trzeba było zachowywać się ciszej. Oboje zgodnie stwierdziliśmy, że to dobry moment na prysznic. No tak, tylko że ja nie spodziewając się co mnie czeka i prawie nic nie wzięłam. Tymczasem on wyciągnął przede mnie garść saszetek z szamponami, odżywkami i różnymi żelami pod prysznic. Do tego po jednorazowej szczoteczce do zębów i paście w mini tubkach. A żeby tego było mało, z tego swojego ''worka nieskończoności'' wyjął jeszcze jakiś pakunek
-Domyślałem się że tego nie weźmiesz. A na pewno chciałabyś mieć... Mam nadzieje że ci się spodoba...- 
Już nic mnie dzisiaj nie zaskoczy. Pomyślałam i otworzyłam elegancko zapakowane pudełko. Była w nim delikatna, satynowa piżama. Na szczęście piżama, a nie kusa koszulka nocna
-Jest śliczna...- powiedziałam, ale w myślach zastanawiałam się, czy w ogóle mogę ją przyjąć. On to chyba wyczytał bo zaraz dodał
-Nie musisz jej na razie przyjmować na zawsze. Jeśli nie czuje się z tym komfortowo. Kupiłem ją dla ciebie, a dzisiaj i tak nie masz wyjścia i musisz w niej spać. Potem sama zdecydujesz... No chyba że wolisz nago...- podniósł brew
-A ja od razu, niczym rażona prądem podniosłam na niego wzrok -Co? Niee...- zarumieniłam się, ale widząc jego rozbawienie, sama też postanowiłam wczuć się w ten nastój
-Chyba bym zamarzła- zaśmiałam się -No dobra... a skąd w ogóle to wszystko? Skąd wiedziałeś że będzie nam to potrzebne?- zapytałam podejrzliwie, a on uśmiechnął się tylko szelmowsko
-Po prostu wiedziałem- puścił mi oczko i wstał -Nie wiem jak ty, ale ja idę się kąpać. Do zobaczeni później- odrzekł zarzucając na ramię ręcznik i biorąc do wyczarowanej reklamówki wszystko to, co było mu potrzebne. Po czym zniknął w korytarzu. Ja jeszcze chwile przyglądałam się tej piżamce i też zaczęłam zbierać się do wyjścia. Byłam ciekawa co on jeszcze tam ma, w tym swoim plecaku, ale mimo że miałam teraz świetną okazję by to sprawdzić, nie zdecydowałam się na to. To nie w moim stylu. Wzięłam więc rzeczy i poszła do damskiej łazienki. Rozebrałam się, i umyłam, używając prawie wszystkich saszetek, jakie mi zostawił. Nie znałam tych firm, ale to co w nich było pachniało niesamowicie. Po kąpieli przebrałam się w to cudeńko. Było granatowe, a właściwie ciemno atramentowe. Składało się z długich spodenek i bluzki na cienkich ramiączkach Wszystko z satyny. Umyłam jeszcze zęby i rozczesałam włosy. Następnie wróciłam na sale. Było cicho i szarawo. Gdzie nigdzie świeciły się tylko słabe światła. Przy stole tymczasem nie było ani Jón'a, ani jego plecaka. Zaczęłam się więc rozglądać i w końcu dostrzegłam go w jednym z wolnych kątów. Całkiem wolny co prawda nie był, bo na takie ''luksusowe'' warunki było zdecydowanie zbyt wielu ludzi. Ale nadal było tam w miarę przestronnie.
-Ślicznie wyglądasz- skomplementował mnie, widząc że podchodzę. Zarumieniłam się. On sam, był ubrany w ciemną koszulkę i bokserki... całkiem seksowne bokserki...
 -No. To tutaj będziemy dzisiaj spać- oznajmił wskazując na posłanie przed sobą.
No właśnie... jedno posłanie. Nie dwa osobne! Okazało się, że te dwie karimaty łączy się w jedną wielką. Oprócz tego Jón rozłożył tylko jeden śpiwór
-Tylko jeden?- zapytałam zaskoczona?
-A co przeszkadza ci to?- podniósł brew -Wygodniej mi było mi wziąć jeden duży śpiwór, zamiast dwóch osobnych. Poza tym tak będzie nam cieplej. Patrzył na mnie uważnie. Ale wyglądał na poważnego.
Zawahałam się przez chwilę. Ale widziałam że jak zacznę coś wymyślać, to nie wyjdę na tym dobrze. Poza tym już nie raz pokazał, że można mu ufać. No i w sumie, to te motyle które znów obudziły się w moim brzuchu bardzo mi się podobały. Nie wiedziałam tylko, czy jestem gotowa na wszystko, czego tej nocy może ode mnie oczekiwać. Ale z drugiej strony. Co może zrobić, jeśli zaledwie kilka metrów dalej śpią obcy ludzie. Uspokojona tą myślą, ku jego radości wgramoliłam się pod śpiwór...

czwartek, 12 marca 2015

Rozdział IV

-Powiedz. Co chciałabyś robić po studiach?- zapytał niespodziewanie, kiedy zeszliśmy już z góry do wąwozu
-Wiesz sama jeszcze nie wiem- odpowiedziałam zgodnie z prawdą
-Ale chciałbyś zostać we Wrocławiu? Czy może wolisz gdzieś wyjechać? Na przykład do Szwecji?- pytał dalej. Kurcze zapytał o to sam Szwed! No... pół Szwed, ale jednak. Czyżby chciał coś zaproponować? Aż się z tego wszystkiego potknęłam. A prawda jest taka, że zawsze chciałam tam pojechać, ale problem w tym, że jak do tej pory nie udało mi się spotkać nikogo, kto by miał tam jakiekolwiek kontakty, a to wyjazd którego sama sobie nie mogłabym zasponsorować.
 -Hej! Wszystko w porządku?!- od razu zareagował na moje potknięcie, ale ja nawet nie upadłam, więc...
-Tak. W porządku- uśmiechnęłam się spokojnie, a on pokręcił głową
-Daj rękę!- poprosił, wyciągając swoją. A ja, zaskoczona, zrobiłam co kazał
-Teraz już na pewno nie upadniesz- stwierdził łapiąc mnie za dłoń i trzymając tak, jak to robią pary. A ja poczułam się dziwnie. Jednocześnie jak zbesztane dziecko i doceniona kobieta. Doceniona, bo ktoś obcy bezinteresownie pragnie jej bezpieczeństwa. Mój brzuch właśnie zamienił się w gniazdo motyli. To było niesamowite. Jakby naprawdę był moim chłopakiem... znów się rozmarzyłam.
-To jak?- zapytał, przypominając swoje pytanie
-No... ja... Moi rodzice chcieliby żebym pomogła mamie przy gospodarstwie...- zakłopotałam się
-A ty tego chcesz?- spojrzał na mnie uważnie
-No...To piękne okolice. Góry i w ogóle...- ale widząc jego minę, odpowiedziałam w końcu konkretnie
-Nie. Chyba nie. Ale mam jeszcze czas, żeby o tym pomyśleć. Nie rozmawiajmy o tym teraz. Dobrze?- Nigdy nie lubiłam myśleć o tej przyszłości. Będę musiała zdecydować, czy iść za marzeniami, czy myśleć o rodzicach. To trudne. Ale póki co nie muszę i nie chce robić tego teraz
-No jeśli tak chcesz... Dobrze- odpowiedział z lekkim zawiedzeniem.
Niezręczną ciszę szybko przerwał na szczęście dźwięk jego telefonu. Puścił moją dłoń i wydobył z kieszeni komórkę. Przełożył ją do drugiej ręki, przystawił do ucha i zaczął rozmawiać. Po Szwedzku.
Mimo to jego dłoń nie zapomniała o mojej i znów ją ujęła. A on obdarzył mnie spojrzeniem - żebym czasem nie myślała że jest inaczej.
Szliśmy tak dalej, a ja wsłuchiwałam się jego wspaniały, nawet powiedziałabym -  seksowny głos, wypowiadający te piękne nordyckie wyrazy. Choć tylko pojedyncze z nich były dla mnie zrozumiałe.
Po trzech godzinach od wyjścia z zamku dotarliśmy wreszcie do Śnieżnych Kotłów. To dwie, wielkie dziury polodowcowe, wcinające się wgłąb głównego grzbietu Karkonoszy. Żeby do nich dojść, musieliśmy najpierw wspiąć się pod górę, a potem, na rozwidleniu skręcić w prawo i ruszyć lekko w dół, w stronę ich dna. Ponieważ pogoda była ładna, na drodze spacerowało wielu turystów. Zatrzymaliśmy się przy Śnieżnych Stawkach - mini jeziorkach, dokładnie na samym dnie jednego z kotłów. To była dopiero nasza druga dłuższa przerwa tego dnia.
Dochodziła godzina 16. Nad nami wznosiła się olbrzymia, skalna ściana, otaczając nas z trzech stron. Z czwartej rozciągał się natomiast malowniczy widok na kotlinę. Jón przysiadł tuż przy brzegu. Ściągnął z pleców duży plecak, który od początku miał na sobie i wyjął z niego matę i butelkę zimnej wody
-Masz napij się- podał mi ją, kiedy oboje usiedliśmy, a sam zaczął coś pisać na telefonie
-Spragniona wypiłam kilka łyków i popatrzyłam na to co robi, przypominając sobie jego szwedzkojęzyczną rozmowę
-Wszystko w porządku?- zapytałam, co jego wyraźnie zaskoczyło
-Tak? A dlaczego pytasz?-
-No tamta szwedzka rozmowa i w ogóle... Jakieś problemy w pracy?-
-A... Nie. To u mnie całkowicie normalne. Nie martw się- zaśmiał się i poprosił o wodę -Musisz się przyzwyczaić, że będąc ze mną, będziesz także z moja komórką. Taką mam niestety prace- stwierdził i upił kilka łyków.
Jak będę z nim? To znaczy że chce się jeszcze spotkać. Kurcze, jak pięknie to zabrzmiało... zamyśliłam się. Przez to nie zauważyłam nawet, że on znowu tak na mnie patrzy... Tak przenikliwie
-Eliza podejdź tam- poprosił wskazując na jeden z wielu wystających z wody kamieni - niczym wysepek. Porozumiewają się z nim tylko wzrokowo wstałam i poszłam na wskazane miejsce. Kazał mi tam usiąść i włączył aparat. Następne pięć, czy dziesięć minut minęło na zmienianiu pozycji i robieniu zdjęć. Nie wiem dlaczego, ale wydawało mi się że czuł się trochę skrępowany ludźmi w około. Tym czasem nagle zagrzmiało. Oboje spojrzeliśmy w niebo i ujrzeliśmy ciemną chmurę, nadchodzącą znad Czech
-Zbierajmy się lepiej- powiedział i wyciągnął w moją stronę rękę, by pomóc mi wrócić na stały ląd. Wyłączył aparat, schował wszystko do plecaka i szybko ruszyliśmy dalej, w stronę najbliższego schroniska.
Droga była ciężka, bo bardzo stroma i długa, a musieliśmy się spieszyć. Deszcz złapał nas pod koniec wędrówki i przemoczeni już biegiem dotarliśmy do schroniska. Razem z tłumem innych turystów osuszyliśmy się przy sporej wielkości kominku. A po burzy nastąpiło całkowite załamanie pogody. Dlatego mimo planów, postanowiliśmy nie iść już dalej. W ogóle wyglądało na to, że będziemy musieli zostać tutaj na noc...

Rozdział III

Leżałam na łóżku nie mogąc zasnąć. Te ostatnie kilka godzin nie dawały o sobie zapomnieć. Najpierw znalazłam się w miejscu, w którym w ogóle nie powinnam być, a potem ten wypadek... No i on. Ta jego stanowczość, tajemniczość, pewność siebie...
A ja tymczasem jechałam przecież przez cały Dolny Śląsk z facetem, którego poznałam... chwile wcześniej! Ta myśl była trochę przerażająca. Ale zaufałam mu i on tego nie wykorzystał, więc chyba nie mam się czego obawiać. Zwłaszcza że jest całkiem przystojny. No i to pół Szwed! Rozmarzyłam się...
-Daj spokój idiotko! Podwiózł cię tylko! No właśnie. Podwiózł tak daleko, poprosił o numer, ale przecież to tylko z troski. Tylko z troski! Zbeształam się, starając wrócić na trzeźwe myślenie.
W końcu udało mi się zasnąć. Kolejny dzień upłynął baardzo wolno. Co chwilę zerkałam na telefon, mając nadzieje i besztając się za to jednocześnie. Sama jednak nie odważyłam się zadzwonić. Wieczorem moja komórka po raz kolejny zelektryzowała mnie swoim dźwiękiem sms- a. Tym razem jednak się nie zawiodłam. Nie była to ani siostra, ani przyjaciółka. Serce podeszło mido gardła, bo oto wyświetliło się imię Jón:

-Hej. Jak tam twoja głowa... to znaczy skroń? Boli jeszcze?-

No tak. Tak jak myślałam, pyta o zdrowie...

-Nie... Jest coraz lepiej. Goi się. Dziękuję :) -

-Nie ma za co. Jak już mówiłem, robię to co uznaje za stosowne... A ty? Co jutro robisz?-

A jednak nie tylko! Odpisuję:

-No... Jestem jeszcze w Jeleniej. Wracam dopiero w tygodniu.-

Czekam. Woła mnie mama. Kolacja. On nie odpisuje. Muszę iść. Komórkę zostawiam na ładowaniu. Wracam dopiero po godzinie i obsłudze wszystkich gości. Jest sms:

-Domyślam się. Ale masz wolny czas, tak?-

Zastanawiam się. Niby obiecałam mamie pomóc przy agroturystyce. Ale robię to cały czas gdy tu jestem. To nieskończona praca, wiec jak się raz wyrwę, to chyba nic się nie stanie. Ale zaraz, czy to oznacza że on jest w Jeleniej? Albo zamierza tu przyjechać? Na tą myśl znów zrobiło mi się cieplej...

-Tak. Mam.-

Zdecydowanie mam...

-To świetnie. Będę czekał o 9, dokładnie tam gdzie cię ostatnio podwiozłem. Ubierz się wygodnie...-

-Ok-

Odpisałam tylko i na tym się skończyło. Co on chce zrobić? Gdzie jedziemy? Co to znaczy wygodnie? Mam mętlik w głowie...
Finalnie ubrałam adidasy, spodnie wielofunkcyjne (tzn. z długich mogą stać się rybaczkami, albo krótkimi), a górę na cebulkę. To znaczy bluzkę, cienki sweter i kurtkę. Kiedy wyszłam, on już czekał z tym swoim czarnym jeepem. Sam jednak wyglądał zupełnie inaczej. Na głowie miał jasnoszarą, wełnianą czapkę. Taką a'ala krasnalą. Zamiast garnituru, sweter też wełniany i też w bardzo podobnym kolorze, z podkasanymi rękawami. Do tego materiałowe, dosyć szerokie spodnie z wielkimi kieszeniami na udach i łydkach, spod których wystawały mu ciemne, górskie buty.
-Cześć- uśmiechnęłam się, a on zmierzył mnie wzrokiem od stóp do głów.
-Cześć- odwzajemnił wreszcie uśmiech -Zmień buty- powiedział nagle.
-Co?- zapytałam zaskoczona takim powitaniem.
-Zmień buty- powtórzył spokojnie i podniósł lekko nogawkę, by na przykładzie swoich, dać mi do zrozumienia o jakie mu chodzi -Chyba masz takie?- zapytał z nagłą niepewnością.
-Yy.. Tak. Tak mam. Dobra, zaraz wracam- Powiedziałam i szybko pobiegłam do domu. Miałam oczywiście takie buty - buty w góry. Ubrałam je i ponownie wyszłam na zewnątrz.
-Czy to znaczy że jedziemy w góry?- zapytałam, kiedy już wróciłam na ulice.
-Tak... Jeśli chcesz oczywiście- odparł -Pewnie- uśmiechnęłam się, a on zbliżył się i znowu dotknął mojej rany
-W porządku?- zapytał ciszej, z troską.
-Tak. Już nie boli. Naprawdę...- odpowiedziałam, a Jón patrzył na mnie jeszcze przez chwile przenikliwym wzrokiem, jakby chciał coś zrobić, ale nie przesunął ręki nigdzie indziej, tylko pozostawiając mnie z walącym sercem odwrócił się i jak gdyby nigdy nic otworzył drzwi pasażera.
-Zapraszam- odrzekł, a ja chwiejnym krokiem weszłam do środka. Jón zamknął za mną drzwi i poszedł na swoją stronę
-Wiesz, jak tu jechaliśmy i zobaczyłem te góry... chciałbym żebyś mi je pokazała. Ty je chyba dobrze znasz nie?- powiedział włączając silnik. Tak znałam je. Kiedyś przyjeżdżałam tu do dziadków. A potem na różne wycieczki szkolne, czy później samodzielne. Organizowane razem ze znajomymi.
-Naprawdę chcesz je zobaczyć?- zapytałam trochę zaskoczona
-Tak- odpowiedział -A co nie wyglądam na takiego?- zaśmiał się.
Spojrzałam na niego. Wcześniej w tym garniturze, w galerii - na pewno nie. Ale teraz...
-Nie no... w sumie to wyglądasz-
-No. Mam nadzieje. To dokąd jedziemy?-
Zaczęłam się intensywnie zastanawiać. Miałam w końcu zostać jego przewodnikiem...
-Skręć w lewo- zdecydowałam w końcu, a po kilku następnych zakrętach kazałam mu się zatrzymać.
-Zaczniemy od tej góry- wskazałam na ruiny zamku wznoszące się wysoko ponad miastem, a on wyjął z bagażnika duży, profesjonalny, górski plecak i ruszyliśmy. Droga tam była tak szybka i łatwa, że po 40 minutach byliśmy już na miejscu.
Weszliśmy na zamek i zaczęliśmy go zwiedzać. Obeszliśmy dookoła mury, a potem poszliśmy na wieże. Widok był niesamowity. Z jednej strony roztaczała się panorama całej kotliny jeleniogórskiej i gór ją otaczających.
-To Jelenia Góra tak?- zapytał wskazując na wielka plamę zabudowań
-Aha- odpowiedziałam
-Gdzie jest centrum?- kontynuował, a ja wskazałam ręką i zaczęłam opisywać wieże kościołów i ratusza i ich położenie względem innych miejsc.
-Aha...- odpowiedział i w tym momencie zrobił coś dziwnego. Stanął za mną, bardzo blisko. Otoczył mnie rękoma, finalnie opierając się nimi o kamienną barierkę przed nami
-A twój dom? Gdzie jest?- zapytał z bardzo bliskiej odległości
-Tam...- pokazałam i starałam się jak najbardziej spokojnie opisać mu jego umiejscowienie. Choć serce waliło mi teraz jak młotem.
Oprócz przylegania swym ciałem do moich pleców, nie robił teraz nic więcej, ale nie odrywał się ode mnie ani na chwilę, a w zamian zadawał mnóstwo pytań. Dlatego pomimo chłodnego wiatru, zrobiło mi się na prawdę gorąco. W końcu skończyły mu się pomysły i zapadła dziwna cisza.
-To może pójdziemy na drugą stronę?- przerwałam ją nie pewnie, a on po dłużej chwili, jakby niechętnie odsunął się i bez słowa wskazał ręką drogę. Ruszyłam więc jak najszybciej na drugą część wieży, próbując ochłonąć. Tam z kolei, oczy cieszyły Karkonosze, w całej swej okazałości. Od Śnieżki, aż do Szrenicy. Podeszłam tam i odwróciłam się, by zobaczyć czy idzie za mną. On tymczasem stał w połowie drogi i przyglądał mi się dziwnie. Zawiał mocniejszy wiatr i włosy zakryły mi oczy. Odruchowo zaczęłam je odgarniać, zastawiając się o czym myśli
-Nie ruszaj się- powiedział, a ja stanęłam w bezruchu z włosami tańczącymi między dłońmi. Jón miał na sobie aparat, ale do tej pory go nie używał. W końcu to zrobił. Uniósł ze swojej piersi, włączył, ustawił... a mnie ręce już cierpły. Ale trwałam tak, a on pstrykał chyba z 10 razy, zanim pozwolił mi się znowu ruszać. Wyłączył swój sprzęt i podszedł do mnie. Oparł się bokiem o balustradę, chwile na mnie patrząc, a potem odwrócił wzrok w stronę gór
-To tam teraz idziemy tak?- zapytał znowu.
-Tak.. tylko jeszcze nie wiem gdzie dokładnie. Bo nie wiem ile mamy na to czasu...- Spojrzałam na niego pytająco, a on znów podniósł aparat
-Zobaczymy- odrzekł -Opowiedz mi coś o nich- dodał bezczelnie robiąc sobie zdjęcia mojej twarzy.
Zrozumiałam, że oczekuje ode mnie, że nie będę się przejmować tym co robi. Tak też, choć z wyczuwalnym rumieńcem, starałam się zachowywać. Czyli jak najbardziej naturalnie
-No więc...- zaczęłam opisywać mu wszystko to, co było widać. A on swoimi pytaniami nie pozwalał mi przerywać, choć nie patrzył nawet w tamtą stronę. Cały czas robił mi te zdjęcia. Myślałam że już nigdy nie skończy. Ale skończył
-Zgłodniałem trochę. Jest tu jakaś restauracja?- zapytał nagle
-Tak. Na dole- odpowiedziałam i poszliśmy tam. Zamówiliśmy coś szybkiego
-To wiesz już gdzie idziemy?- zapytał, gdy usiedliśmy przy stole
-Chyba tak- odpowiedziałam i opisałam mu najważniejsze miejsca na trasie. A jemu to się spodobało. Szybko zjedliśmy śniadanie i ruszyliśmy dalej, zielonym, a potem niebieskim szlakiem w stronę Śnieżnych Kotłów...

Rozdział II

-Wszystko w porządku? Nic ci się nie stało?- usłyszałam po chwili niski, ciepły głos. Zaczełam się powoli podnosić, czując kolejne bóle otartego kolana i rąk.
-Pomogę ci- ten ktoś podał mi ręke i pomógł wstać. W tym momencie wyrosła przede mną postać młodego, ale dość eleganckiego mężczyzny. Chłopak był o pół głowy wyższy ode mnie, miał lekki zarost i jasne, nieskładne włosy. Tyle zapamiętałam z tamtej chwili. Powtórzył swoje pytanie i zaproponował, że może pójść po apteczke, jeśli trzeba. Odpowiedziałam że wszystko w porządku, ale w tym momencie dotknęłam ręką skroni, bo poczułam tam dziwny chłód. Kiedy po chwili na nią spojrzałam, była cała zakrwawiona.
-No chyba jednak nie. Chodź- nieznajomy pokręcił głową, złapał mnie za rękę i bez słowa gdzieś zaprowadził.
Weszliśmy w końcu w któreś drzwi. Kazał mi usiąść i podał chusteczkę. Następnie otworzył kluczem jedną z szafek i wyjął z niej małą, zielono-szarą walizeczkę. Podszedł do mnie, otworzył ją i opatrzył ranę.
To znaczy oczyścił wodą utlenioną, co trochę piekło i przykleił plaster, pod który włożył grubą, miękką watę -Póki co powinno powinno wystarczyć, ale powinien to zobaczyć lekarz- powiedział chowając ''przybornik'' -Dam sobie rade. Dziękuje- odpowiedziałam wstając i szykując się do wyjścia, ale chłopak odwrócił się i delikatnie uśmiechnął
-Myślisz że tak cię zostawię? Znam się trochę na pierwszej pomocy, ale nie jestem doświadczonym lekarzem. A nie zamierzam mieć cię na sumieniu. Idziemy- powiedział pewny swego i otworzył przede mną drzwi. Nie umiejąc podać żadnego sensownego argumentu, posłusznie wyszłam i poczekałam aż znów zamknie szafkę na klucz i wyjdzie, po czym pojechaliśmy windą jeszcze wyżej. Za nią ukazała się wielka hala garażowa. Zatrzymaliśmy się przy pięknej, zadbanej terenówce.
-Fajne auto- zagadałam nieśmiało, ale on uśmiechnął się tajemniczo i odrzekł, że to tylko służbowe. Alarm zapipczał i wsiedliśmy do środka. Nie byłam pewna czy to dobry pomysł, żeby wsiadać z kimś obcym, dlatego spróbowałam go jeszcze raz przekonać, że jest naprawdę w porządku, ale bez skutecznie. Poza tym pod plastrem znów pojawiła się krew, no i ciągle czułam ból. W milczeniu dojechaliśmy do pogotowia, a on nadal nie zamierzał mnie zostawić. Razem wysiedliśmy z samochodu i weszliśmy do budynku. Tam okazało się, że musimy trochę poczekać, więc znów zaproponowałam mu, żeby już pojechał i nie tracił na mnie bez sensu czasu. Sama obiecałam, że na pewno stawie się w izbie przyjęć, ale on nie zamierzał odpuścić
-Uważasz że ludzie tracą przy tobie czas?- zapytał podnosząc brew
-Nie o to mi chodziło... Ja... - Ja się chyba zaplątałam
-To lepiej nie wygaduj bzdur, bo naprawdę tak pomyślę i sobie pójdę- powiedział rozbawiony.
To wszystko było strasznie dziwne, choć jednocześnie miłe i intrygujące.
W pewnym momencie zadzwonił do niego telefon i akurat gdy wyszedł na rozmowę, zawołała mnie pielęgniarka. Zapytała co się stało, zanotowała to i sprawdziła ranę, twierdząc że nie jest głęboka, a opatrunek był bardzo dobrze zrobiony. Jedynym problemem była tylko ciągle sącząca się krew. Zatamowali ją jednak szybko i założyli świeży plaster. To wszystko. Koniec końców przyjazd tu nie był wcale tak konieczny. Tymczasem wychodząc z dziwnym uczuciem w brzuchu, zastanawiałam się czy chłopak (którego imienia, o z grozo, nawet nie znałam :O) jeszcze tam będzie... i był! Oczywiście od razu zapytał o moją ranę i samopoczucie, a ja z satysfakcją opowiedziałam mu o swojej racji. On jednak nadal uważał, że dobrze zrobił zabierając mnie tutaj. I nie dało się go przekonać ani do tego, ani że dalej poradzę już sobie sama.
-No to gdzie teraz?- zapytał, gdy jakimś cudem znów siedzieliśmy w jego aucie. Nie miałam już siły go przekonywać, zwłaszcza że odkryłam, że całkiem dobrze czułam się w jego towarzystwie.
-Na pkp jak możesz- poprosiłam -Na pkp? A dokąd chcesz jechać?- zapytał zaintrygowany. Był pewny że podam mu jakiś adres we Wrocławiu. Chcąc nie chcą opowiedziałam mu że rodzice mają dom w Jeleniej Górze i że muszę tam się dzisiaj dostać. Na to on oczywiście odpowiedział, że w takim razie sam mnie tam zawiezie i nie czekając na moją reakcję wycofał auto.
A mając już pewne z nim doświadczenia i będąc zmęczona tym wszystkim zgodziłam się na to. Choć głupio mi było że chce mnie podwieźć aż tak daleko. W końcu to ponad 100 kilometrów! Upewniłam się więc, czy na pewno wie jaka to odległość
Droga jednak okazała się bardzo przyjemna. Zaczęliśmy się poznawać. On opowiedział mi co robił w galerii. Że jest przedstawicielem pewnej szwedzkiej firmy, która z nimi współpracuje. Nie powiedział tylko jakiej. Ale wyznał że pasuje mu ta praca. Ma służbowe auto, komputer, telefon. No i odpowiada mu, że może jeździć, a nie siedzieć w miejscu, za biurkiem, gdzie znudziłby się na śmierć. Jest w połowie Szwedem, a urodził się w Trójmieście. Od dłuższego czasu mieszka na stałe we Wrocławiu, choć tak naprawdę najczęściej jest w trasie. Oprócz tego ma kilka pasji. Lubi muzykę i fotografię. Ale jest też otwarty na nowe doświadczenia. Powiedział jednocześnie dużo i mało. Ode mnie oczekiwał tego samego. Opowiedziałam mu więc o przeprowadzce rodziców, o studiach i o tym że to niesamowity zbieg okoliczności, że on jest akurat ze Skandynawii. Skoro to moja paleta zainteresowań. I to właśnie o tym rozmowa trwała dalej.
W konću dojechaliśmy. Poprosiłam go żeby stanął wcześniej. Nie chciałam żeby rodzina zobaczyła, że wysiadam z obcego auta, bo zaraz posypałaby się lawina niewygodnych pytań, na którą nie miałam ochoty. Stoimy na poboczu. Silnik został wyłączony. Zapadła cisza. Nagle odzywamy się obydwoje naraz. Po chwilowym przerzucaniu sobie prawa głosu, wypada na mnie
-No tak... Dziękuje ci bardzo... Przejechałeś taki kawał drogi... - powiedziałam ciszej, bo trochę mnie ta sytuacja onieśmieliła
-Ależ nie ma za co. Zrobiłem tylko to, co uznałem za stosowne. To wszystko- uśmiechnął się ciepło.
Czyli to tylko zwykła troska.. zamyśliłam się... Znów cisza...
-Wymienimy się numerami?- zapytał nagle
-Wiesz, chciałbym się upewnić, że z twoją głową.. tzn. no wiesz że wszystko w porządku- plątał się kładąc dłoń na moim opatrunku i częściowo także na włosach. Zrobiło mi się cieplej
-Ok- wycedziłam i wyjęłam swoją komórkę. Może jednak nie tylko? Pomyślałam.
 On wyciągnął swoją i dopiero przy tej okazji poznaliśmy swoje imiona. Nazywał się Jón*

*[czytaj Jon]

Rozdział I

Nazywam się Eliza, mam 21 i pochodzę z Wrocławia. Tam właśnie mieszkam i studiuje.
Razem z dwoma siostrami wychowałam się na jednym z typowych blokowisk lat 80 i dlatego wcale nie myślę o nich źle, tak jak większość ludzi. Kolorowe, zadbane podwórka, mnóstwo wspaniałych, gładkich chodników do jazdy na rolkach, czy rowerze. Dzikie, zielone tereny. Piękne, dalekie widoki z okna (10 piętro) no i przede wszystkim cisza, bo te najbardziej ruchliwe ulice przebiegają wokół, a nie przez osiedle. To prawdziwy raj dla dziecka, a ja tak się do tego przyzwyczaiłam, że za nic nie przeprowadziłabym się do centrum. Do hałaśliwych ulic i szarych kamienic. Nawet jeśli oznaczało by to bliskość do rynku, czy uczelni...
Właśnie przeżywam bardzo ważny okres w moim życiu. Po zdaniu matury i rocznej przerwie od nauki, na którą zdecydowałam się z trech powodów. Po pierwsze by dać sobie czas na zastanowienie się, na jaki kierunek chce iść (a rozważałam ich kilka), po drugie by podreperować sobie trochę budżet i nie martwić się o to w czasie studiów, a po trzecie, by porostu odpocząć od tłoczenia wiedzy i wejść w życie studenta ze zdwojoną siłą.
A więc po maturze i roku przerwy, w końcu rozpoczęłam tą wymarzoną Skandynawistykę, oddalając od siebie myśli choćby o zarządzaniu, na co namawiali mnie rodzice. Kolejną ważną rzeczą jest fakt, że mój ojciec wreszcie osiągnął zawodowy sukces. Przez długie lata pracował na podrzędnym stanowisku i dopiero zwolnienie go z tej pracy, z powodu upadku firmy zdeterminowało go do założenia własnej, chociaż wszyscy wraz z jego przyjacielem i dzisiejszym wspólnikiem namawiali go do tego od bardzo dawna. W końcu zdecydował się jakieś pięć lata temu, a od jakiegoś czasu tak im dobrze idzie, że rodzice mogli wreszcie wyprowadzić się z tego ciasnego mieszkanka, gdzie cisnęliśmy się w piątkę i przenieść do wymarzonego domu jednorodzinnego z prawdziwym ogrodem, który stoi już od lat w opłakanym stanie, tuż na wprost pełnej panoramy Karkonoszy - gór, w których się poznali.
Tam też zdecydowali się wrócić, a mama założyła agroturystykę. Ja natomiast razem ze starszą siostrą zostałyśmy w mieście, w naszym starym blokowym mieszkaniu. A to z tego względu, że mamy tu zbyt wiele zajęć, a dojazd zajmował by zbyt dużo czasu i pieniędzy. Poza tym mieliśmy przecież gdzie mieszkać. Zresztą kiedy zacząć życie na własną rękę jak nie teraz? Zwłaszcza że moja ambitna siostra studiuje aż dwa kierunki, w tym jeden w Warszawie i tam też ma chłopaka, a więc teraz właściwie przez większość każdego tygodnia jestem sama. Ale sytuacja zmieniła się na dobre. Każda ma wreszcie pokój tylko dla siebie, a do tego dochodzi jeszcze salon, który pełni już funkcje, tylko i wyłącznie salonu. A to bardzo przydatna sprawa. Poza tym ten nowy okres, to dla mnie prawdziwa szkoła życia. Owszem, zawsze mogę liczyć na siostrę, ale ponieważ, jak mówiłam, przez większość czasu jestem sama, to ja muszę troszczyć się o płacenie rachunków w terminie, użerać z sąsiadami, którym nie z naszej winy zalało łazienkę i w ogóle nauczyć się samodzielnie kierować własnym życiem. Nie jest to łatwe. Zwłaszcza dla kogoś, kto do nie dawna bał się nawet zamówić pizzę. Ale nie nauczysz się pływać jak nie wejdziesz do wody, prawda? I wcale się nie wstydzę, że korzystałam z pomocy psychologa. Zwłaszcza, że bardzo mi pomógł. Ale nie zrozumie tego nikt, kto nie przeżył czegoś podobnego. A ten czas który właśnie nastąpił, jest chyba kolejną swojego rodzaju terapią...
Tymczasem jest początek maja. Zaczął się długi weekend. Dni mijają w słonecznej, ponad 20 stopniowej aurze. Siostra pojechała do Wawy, a ja ruszam właśnie do Jeleniej. Zamykam mieszkanie i jadę do centrum miasta. Podróż miejskim autobusem trwa zwykle jakieś 20, 25 minut. Przez ten czas nad miastem przetacza się czarna, burzowa chmura. Robi się ciemno, grzmi, spada niesamowita ulewa. Przez co finalnie docieram w okolice rynku dopiero po 40 minutach. Ale świeci już słońce i jest rześko. Zanim pojadę do nowego domu rodzinnego, spotykam się jeszcze z przyjaciółką w jednej z galerii handlowych. W między czasie znów robi się gorąco, więc zamawiamy sobie zimne, świeżo wyciskane soki. Po jakiejś godzinie zostawia mnie samą, obiecując że wpadnie do mnie do Jeleniej jeszcze w trakcie tego weekendu, a na odchodne zostawia namiary na jakiś nowo otwarty sklep w tej galerii. Taka podobno mini Ikea.
W przeciwieństwie do niej, nie jestem zakupoholiczką. Nie orientuje się też za bardzo w tym centrum. Ten sklep jednak mnie zaciekawił i ona o tym dobrze widziała. A skoro miałam jeszcze trochę czasu do odjazdu pociągu, zdecydowałam się go sprawdzić. Tylko teraz pojawia się problem jak do niego trafić. Sklep jest na samej górze, a ja  na samym dole i nigdy nie pamiętam gdzie są jakie schody. Zawsze błądzę i trafiam na te jadące w moim kierunku, zamiast w przeciwnym. To cholernie irytujące! Tym razem wpadam na inny pomysł. Postanawiam to wszystko ominąć jedną, zwykłą... windą ;p
A więc po chwili stoję w małym korytarzyku, w którym z dwóch stron otacza mnie 6 wind... i którą teraz wybrać? Po zastanowieniu się naciskam wszystkie przyciski naraz i czekam na pierwszą lepszą, ze wspaniałomyślnym założeniem, że nie ma znaczenia która, bo każda powinna mnie tam przecież zabrać. W końcu rozlega się charakterystyczny dźwięk i jedne z metalowych drzwi rozsuwają się, a z pomiędzy nich wychodzi grupka ludzi. Wtedy orientuje się, że nie czekałam na windę sama, lecz z jakimś nastolatkiem. Nieważne. Wchodzę, a tam kolejny problem. Na którym piętrze jest ''mój'' sklep? Na ostatnim. To wiem. Ale które jest ostatnie, skoro mam przed sobą pulpit z 7 przyciskami? No z tego co pamiętam, pięter handlowych nie powinno być więcej niż pięć. Wyżej są pewnie garaże, ale teraz 4, czy 5? A może 3? Nie miałam pojęcia! Ustąpiłam więc stojącemu obok, a ten wcisnął 5. Pomyślałam, że zdam się na niego. Jedziemy. Po chwili drzwi się otwierają. Chłopak wychodzi, a zza jego pleców wyłania się widok upewniający mnie, że to definitywnie nie moje piętro.
Nie były to co prawda garaże, ale sklepy także nie. W zamian za to, po wyjściu z windy, na co zdecydowałam się z czystej ciekawości, znalazłam się w długim, opustoszałym korytarzu pełnym ponumerowanych drzwi w kolorze ściany. Byłam pewna, że jestem w części biurowej, ale mimo to z ciekawości postanowiłam przejść się kawałek dalej. Tak dotarłam do okna, skąd roztaczał się niesamowity widok na okolice. Kiedy się już napatrzyłam (a muszę się przyznać, że nie raz wchodziłam na dachy i klatki wysokich budynków, tylko po to żeby to zrobić. Bo po prostu uwielbiam piękne widoki) ruszyłam w drogę powrotną.
Nagle zaskoczona poczułam przenikliwy ból w okolicy skroni i jakieś uderzenie, które powaliło mnie na ziemie...

Wstęp

Eliza to 21 studentka skandynawistyki - we Wrocławiu. Przynajmniej tak ją poznajemy.
Wychowywała się na jednym z wielu post PRL-oskich osiedli blokowych, w niezbyt zamożnej rodzinie.
Ich małe, 3- pokojowe mieszkanko dzieliła razem z rodzicami, dwiema siostrami i babcią, która zmarła, gdy dziewczyna była jeszcze nastolatką. Druga babcia z kolei, umarła jeszcze wcześniej. Kiedy Eliza była malutka. Kobieta mieszkała w Jeleniej Górze, w domu, który później odziedziczyła po niej matka. Jednak na wyremontowanie go i założenie swojej wymarzonej agroturystyki mogła sobie pozwolić dopiero, kiedy Eliza stała się pełnoletnia. Jej ojciec uwierzył wtedy w końcu w swoje możliwości, co przyniosło niesamowite rezultaty. Po latach ciężkiej pracy za marne grosze, stanął wreszcie na nogi i to we własnej firmie. Szybko więc spełnił marzenia żony i wraz z najmłodszą - 10 letnią wtedy córką, przenieśli się do Jeleniej, zostawiając Elizę i jej starszą siostrę we Wrocławiu. Obie miały tutaj swoje sprawy i dojazd byłby zbyt dużym problemem. Poza tym mogły dzięki temu zaopiekować się mieszkaniem....
Przez długi czas, życie rodziny nie było łatwe. A wręcz bardzo trudne, bo los kłopotów finansowych nigdy im nie szczędził. Zwłaszcza, kiedy niespodziewanie urodziło się trzecie dziecko. Ale teraz, gdy udaje im się w końcu wyjść na prostą, w życiu Elizy także wiele zaczyna się zmieniać. Po wyjeździe rodziców, dziewczyna zaczyna uczyć się wreszcie samodzielnego życia, co jest dla niej tym trudniejsze, że przez całe dotychczasowe, była dosyć nieśmiałą osobą. A to nie raz utrudniało jej normalne funkcjonowanie. Teraz jednak coraz lepiej sobie radzi. A do tego pierwszy raz  w swojej historii może naprawdę zacząć realizować swoje marzenia, które wiążą się miedzy innymi także ze studiami. Gdyż dziewczyna od lat zafascynowana jest Skandynawią...
Niestety przy okazji, stoi jednak przed niezwykle trudnym dylematem. Czy rzeczywiście iść za tymi marzeniami? Tak uparcie i bez względu na wszystko? Czy raczej powinna spełnić oczekiwania rodziców i po zakończeniu nauki pomóc matce w biznesie? Na co ona bardzo liczy. To trudna decyzja, którą dziewczyna z bólem serca ciągle odwleka.
Ale być może w podjęciu jej, pomoże jej ktoś inny? Ktoś, kto zobaczy w niej coś więcej, niż tylko nieśmiałą dziewczynę? Ktoś z zupełnie innego świata...

Jest to powieść psychologiczna, traktująca o codzienności głównej bohaterki. Jej odczuciach, oraz sukcesach i porażkach w walce przede wszystkim ze swoją nieśmiałością, ale także innymi problemami, jak podejmowanie trudnych decyzji. Tłem do tego są elementy klasycznego love story (choć możliwie jak najbardziej zbliżone do realiów prawdziwego życia), oraz erotyki. W końcu to też ważna część egzystencji większości dorosłych ludzi. Każdy więc znajdzie tu coś dla siebie...