czwartek, 12 marca 2015

Rozdział IV

-Powiedz. Co chciałabyś robić po studiach?- zapytał niespodziewanie, kiedy zeszliśmy już z góry do wąwozu
-Wiesz sama jeszcze nie wiem- odpowiedziałam zgodnie z prawdą
-Ale chciałbyś zostać we Wrocławiu? Czy może wolisz gdzieś wyjechać? Na przykład do Szwecji?- pytał dalej. Kurcze zapytał o to sam Szwed! No... pół Szwed, ale jednak. Czyżby chciał coś zaproponować? Aż się z tego wszystkiego potknęłam. A prawda jest taka, że zawsze chciałam tam pojechać, ale problem w tym, że jak do tej pory nie udało mi się spotkać nikogo, kto by miał tam jakiekolwiek kontakty, a to wyjazd którego sama sobie nie mogłabym zasponsorować.
 -Hej! Wszystko w porządku?!- od razu zareagował na moje potknięcie, ale ja nawet nie upadłam, więc...
-Tak. W porządku- uśmiechnęłam się spokojnie, a on pokręcił głową
-Daj rękę!- poprosił, wyciągając swoją. A ja, zaskoczona, zrobiłam co kazał
-Teraz już na pewno nie upadniesz- stwierdził łapiąc mnie za dłoń i trzymając tak, jak to robią pary. A ja poczułam się dziwnie. Jednocześnie jak zbesztane dziecko i doceniona kobieta. Doceniona, bo ktoś obcy bezinteresownie pragnie jej bezpieczeństwa. Mój brzuch właśnie zamienił się w gniazdo motyli. To było niesamowite. Jakby naprawdę był moim chłopakiem... znów się rozmarzyłam.
-To jak?- zapytał, przypominając swoje pytanie
-No... ja... Moi rodzice chcieliby żebym pomogła mamie przy gospodarstwie...- zakłopotałam się
-A ty tego chcesz?- spojrzał na mnie uważnie
-No...To piękne okolice. Góry i w ogóle...- ale widząc jego minę, odpowiedziałam w końcu konkretnie
-Nie. Chyba nie. Ale mam jeszcze czas, żeby o tym pomyśleć. Nie rozmawiajmy o tym teraz. Dobrze?- Nigdy nie lubiłam myśleć o tej przyszłości. Będę musiała zdecydować, czy iść za marzeniami, czy myśleć o rodzicach. To trudne. Ale póki co nie muszę i nie chce robić tego teraz
-No jeśli tak chcesz... Dobrze- odpowiedział z lekkim zawiedzeniem.
Niezręczną ciszę szybko przerwał na szczęście dźwięk jego telefonu. Puścił moją dłoń i wydobył z kieszeni komórkę. Przełożył ją do drugiej ręki, przystawił do ucha i zaczął rozmawiać. Po Szwedzku.
Mimo to jego dłoń nie zapomniała o mojej i znów ją ujęła. A on obdarzył mnie spojrzeniem - żebym czasem nie myślała że jest inaczej.
Szliśmy tak dalej, a ja wsłuchiwałam się jego wspaniały, nawet powiedziałabym -  seksowny głos, wypowiadający te piękne nordyckie wyrazy. Choć tylko pojedyncze z nich były dla mnie zrozumiałe.
Po trzech godzinach od wyjścia z zamku dotarliśmy wreszcie do Śnieżnych Kotłów. To dwie, wielkie dziury polodowcowe, wcinające się wgłąb głównego grzbietu Karkonoszy. Żeby do nich dojść, musieliśmy najpierw wspiąć się pod górę, a potem, na rozwidleniu skręcić w prawo i ruszyć lekko w dół, w stronę ich dna. Ponieważ pogoda była ładna, na drodze spacerowało wielu turystów. Zatrzymaliśmy się przy Śnieżnych Stawkach - mini jeziorkach, dokładnie na samym dnie jednego z kotłów. To była dopiero nasza druga dłuższa przerwa tego dnia.
Dochodziła godzina 16. Nad nami wznosiła się olbrzymia, skalna ściana, otaczając nas z trzech stron. Z czwartej rozciągał się natomiast malowniczy widok na kotlinę. Jón przysiadł tuż przy brzegu. Ściągnął z pleców duży plecak, który od początku miał na sobie i wyjął z niego matę i butelkę zimnej wody
-Masz napij się- podał mi ją, kiedy oboje usiedliśmy, a sam zaczął coś pisać na telefonie
-Spragniona wypiłam kilka łyków i popatrzyłam na to co robi, przypominając sobie jego szwedzkojęzyczną rozmowę
-Wszystko w porządku?- zapytałam, co jego wyraźnie zaskoczyło
-Tak? A dlaczego pytasz?-
-No tamta szwedzka rozmowa i w ogóle... Jakieś problemy w pracy?-
-A... Nie. To u mnie całkowicie normalne. Nie martw się- zaśmiał się i poprosił o wodę -Musisz się przyzwyczaić, że będąc ze mną, będziesz także z moja komórką. Taką mam niestety prace- stwierdził i upił kilka łyków.
Jak będę z nim? To znaczy że chce się jeszcze spotkać. Kurcze, jak pięknie to zabrzmiało... zamyśliłam się. Przez to nie zauważyłam nawet, że on znowu tak na mnie patrzy... Tak przenikliwie
-Eliza podejdź tam- poprosił wskazując na jeden z wielu wystających z wody kamieni - niczym wysepek. Porozumiewają się z nim tylko wzrokowo wstałam i poszłam na wskazane miejsce. Kazał mi tam usiąść i włączył aparat. Następne pięć, czy dziesięć minut minęło na zmienianiu pozycji i robieniu zdjęć. Nie wiem dlaczego, ale wydawało mi się że czuł się trochę skrępowany ludźmi w około. Tym czasem nagle zagrzmiało. Oboje spojrzeliśmy w niebo i ujrzeliśmy ciemną chmurę, nadchodzącą znad Czech
-Zbierajmy się lepiej- powiedział i wyciągnął w moją stronę rękę, by pomóc mi wrócić na stały ląd. Wyłączył aparat, schował wszystko do plecaka i szybko ruszyliśmy dalej, w stronę najbliższego schroniska.
Droga była ciężka, bo bardzo stroma i długa, a musieliśmy się spieszyć. Deszcz złapał nas pod koniec wędrówki i przemoczeni już biegiem dotarliśmy do schroniska. Razem z tłumem innych turystów osuszyliśmy się przy sporej wielkości kominku. A po burzy nastąpiło całkowite załamanie pogody. Dlatego mimo planów, postanowiliśmy nie iść już dalej. W ogóle wyglądało na to, że będziemy musieli zostać tutaj na noc...

1 komentarz:

  1. Ten rozdzialik jakiś taki krótki mi się wydaje i nic niewnoszący, ale i takie przerywniki są potrzebne i zawsze staram się to zrozumieć, oczekując też wyrozumiałości od innych. Jednak raczej wolę gdy coś się dzieje, niż sobie tak spokojnie idą, rozmawiają i robią zdjęcia. Ogólnie to zaczęło się nudno robić, jakby fabuła utknęła w miejscu.
    Jeszcze jedno - Elizka jest strasznie naiwna. Chyba nie zdziwiłabym się gdyby ten Jón miał żonę i dzieci, albo przynajmniej narzeczoną i po prostu szukał kochanki, dlatego jej tak imponuje na każdym kroku, bo po prostu skurczybyk udaje - taki zwrot akcji mógłby być niezły, no ale poczekam, zobaczę co ty zaplanowałaś dla bohaterów.

    OdpowiedzUsuń