czwartek, 12 marca 2015

Rozdział II

-Wszystko w porządku? Nic ci się nie stało?- usłyszałam po chwili niski, ciepły głos. Zaczełam się powoli podnosić, czując kolejne bóle otartego kolana i rąk.
-Pomogę ci- ten ktoś podał mi ręke i pomógł wstać. W tym momencie wyrosła przede mną postać młodego, ale dość eleganckiego mężczyzny. Chłopak był o pół głowy wyższy ode mnie, miał lekki zarost i jasne, nieskładne włosy. Tyle zapamiętałam z tamtej chwili. Powtórzył swoje pytanie i zaproponował, że może pójść po apteczke, jeśli trzeba. Odpowiedziałam że wszystko w porządku, ale w tym momencie dotknęłam ręką skroni, bo poczułam tam dziwny chłód. Kiedy po chwili na nią spojrzałam, była cała zakrwawiona.
-No chyba jednak nie. Chodź- nieznajomy pokręcił głową, złapał mnie za rękę i bez słowa gdzieś zaprowadził.
Weszliśmy w końcu w któreś drzwi. Kazał mi usiąść i podał chusteczkę. Następnie otworzył kluczem jedną z szafek i wyjął z niej małą, zielono-szarą walizeczkę. Podszedł do mnie, otworzył ją i opatrzył ranę.
To znaczy oczyścił wodą utlenioną, co trochę piekło i przykleił plaster, pod który włożył grubą, miękką watę -Póki co powinno powinno wystarczyć, ale powinien to zobaczyć lekarz- powiedział chowając ''przybornik'' -Dam sobie rade. Dziękuje- odpowiedziałam wstając i szykując się do wyjścia, ale chłopak odwrócił się i delikatnie uśmiechnął
-Myślisz że tak cię zostawię? Znam się trochę na pierwszej pomocy, ale nie jestem doświadczonym lekarzem. A nie zamierzam mieć cię na sumieniu. Idziemy- powiedział pewny swego i otworzył przede mną drzwi. Nie umiejąc podać żadnego sensownego argumentu, posłusznie wyszłam i poczekałam aż znów zamknie szafkę na klucz i wyjdzie, po czym pojechaliśmy windą jeszcze wyżej. Za nią ukazała się wielka hala garażowa. Zatrzymaliśmy się przy pięknej, zadbanej terenówce.
-Fajne auto- zagadałam nieśmiało, ale on uśmiechnął się tajemniczo i odrzekł, że to tylko służbowe. Alarm zapipczał i wsiedliśmy do środka. Nie byłam pewna czy to dobry pomysł, żeby wsiadać z kimś obcym, dlatego spróbowałam go jeszcze raz przekonać, że jest naprawdę w porządku, ale bez skutecznie. Poza tym pod plastrem znów pojawiła się krew, no i ciągle czułam ból. W milczeniu dojechaliśmy do pogotowia, a on nadal nie zamierzał mnie zostawić. Razem wysiedliśmy z samochodu i weszliśmy do budynku. Tam okazało się, że musimy trochę poczekać, więc znów zaproponowałam mu, żeby już pojechał i nie tracił na mnie bez sensu czasu. Sama obiecałam, że na pewno stawie się w izbie przyjęć, ale on nie zamierzał odpuścić
-Uważasz że ludzie tracą przy tobie czas?- zapytał podnosząc brew
-Nie o to mi chodziło... Ja... - Ja się chyba zaplątałam
-To lepiej nie wygaduj bzdur, bo naprawdę tak pomyślę i sobie pójdę- powiedział rozbawiony.
To wszystko było strasznie dziwne, choć jednocześnie miłe i intrygujące.
W pewnym momencie zadzwonił do niego telefon i akurat gdy wyszedł na rozmowę, zawołała mnie pielęgniarka. Zapytała co się stało, zanotowała to i sprawdziła ranę, twierdząc że nie jest głęboka, a opatrunek był bardzo dobrze zrobiony. Jedynym problemem była tylko ciągle sącząca się krew. Zatamowali ją jednak szybko i założyli świeży plaster. To wszystko. Koniec końców przyjazd tu nie był wcale tak konieczny. Tymczasem wychodząc z dziwnym uczuciem w brzuchu, zastanawiałam się czy chłopak (którego imienia, o z grozo, nawet nie znałam :O) jeszcze tam będzie... i był! Oczywiście od razu zapytał o moją ranę i samopoczucie, a ja z satysfakcją opowiedziałam mu o swojej racji. On jednak nadal uważał, że dobrze zrobił zabierając mnie tutaj. I nie dało się go przekonać ani do tego, ani że dalej poradzę już sobie sama.
-No to gdzie teraz?- zapytał, gdy jakimś cudem znów siedzieliśmy w jego aucie. Nie miałam już siły go przekonywać, zwłaszcza że odkryłam, że całkiem dobrze czułam się w jego towarzystwie.
-Na pkp jak możesz- poprosiłam -Na pkp? A dokąd chcesz jechać?- zapytał zaintrygowany. Był pewny że podam mu jakiś adres we Wrocławiu. Chcąc nie chcą opowiedziałam mu że rodzice mają dom w Jeleniej Górze i że muszę tam się dzisiaj dostać. Na to on oczywiście odpowiedział, że w takim razie sam mnie tam zawiezie i nie czekając na moją reakcję wycofał auto.
A mając już pewne z nim doświadczenia i będąc zmęczona tym wszystkim zgodziłam się na to. Choć głupio mi było że chce mnie podwieźć aż tak daleko. W końcu to ponad 100 kilometrów! Upewniłam się więc, czy na pewno wie jaka to odległość
Droga jednak okazała się bardzo przyjemna. Zaczęliśmy się poznawać. On opowiedział mi co robił w galerii. Że jest przedstawicielem pewnej szwedzkiej firmy, która z nimi współpracuje. Nie powiedział tylko jakiej. Ale wyznał że pasuje mu ta praca. Ma służbowe auto, komputer, telefon. No i odpowiada mu, że może jeździć, a nie siedzieć w miejscu, za biurkiem, gdzie znudziłby się na śmierć. Jest w połowie Szwedem, a urodził się w Trójmieście. Od dłuższego czasu mieszka na stałe we Wrocławiu, choć tak naprawdę najczęściej jest w trasie. Oprócz tego ma kilka pasji. Lubi muzykę i fotografię. Ale jest też otwarty na nowe doświadczenia. Powiedział jednocześnie dużo i mało. Ode mnie oczekiwał tego samego. Opowiedziałam mu więc o przeprowadzce rodziców, o studiach i o tym że to niesamowity zbieg okoliczności, że on jest akurat ze Skandynawii. Skoro to moja paleta zainteresowań. I to właśnie o tym rozmowa trwała dalej.
W konću dojechaliśmy. Poprosiłam go żeby stanął wcześniej. Nie chciałam żeby rodzina zobaczyła, że wysiadam z obcego auta, bo zaraz posypałaby się lawina niewygodnych pytań, na którą nie miałam ochoty. Stoimy na poboczu. Silnik został wyłączony. Zapadła cisza. Nagle odzywamy się obydwoje naraz. Po chwilowym przerzucaniu sobie prawa głosu, wypada na mnie
-No tak... Dziękuje ci bardzo... Przejechałeś taki kawał drogi... - powiedziałam ciszej, bo trochę mnie ta sytuacja onieśmieliła
-Ależ nie ma za co. Zrobiłem tylko to, co uznałem za stosowne. To wszystko- uśmiechnął się ciepło.
Czyli to tylko zwykła troska.. zamyśliłam się... Znów cisza...
-Wymienimy się numerami?- zapytał nagle
-Wiesz, chciałbym się upewnić, że z twoją głową.. tzn. no wiesz że wszystko w porządku- plątał się kładąc dłoń na moim opatrunku i częściowo także na włosach. Zrobiło mi się cieplej
-Ok- wycedziłam i wyjęłam swoją komórkę. Może jednak nie tylko? Pomyślałam.
 On wyciągnął swoją i dopiero przy tej okazji poznaliśmy swoje imiona. Nazywał się Jón*

*[czytaj Jon]

1 komentarz:

  1. Jón to nasz Janek nie? Jaś :) Nawet ładnie.
    Znowu zmieniłaś czas z teraźniejszego na przeszły. Nie rozumiem po co takie przeskoki. Zbieg okoliczności moim zdaniem trochę taki... mało realny. I masz źle napisane dialogi, no ale i tak zostanę czytać dalej, to może akcja się rozkręci i mi się spodoba. Jest też kilka innych błędów typu "powiedział dużo i mało" - to się jakoś wyklucza. Można mało powiedzieć, a dużo tym przekazać, albo paplać jak najętym, a w tym nie być żadnego sensu i wartościowych informacji - nie wiem, do którego z tych dwóch gatunków należał Jasio. Brakuje mi też trochę opisu tego co miał na sobie on i ona, może nie jakieś konkretne i długie opisy, ale choćby jej torba, czy plecak, w końcu nigdy nie jedzie się bez niczego. On mógłby np wcisnąć dłonie do kieszeni dżinsów - takich wstawek mi brak.

    OdpowiedzUsuń