Położyliśmy się pod lasem. Z dala od hałasów schroniska i wyciągu krzesełkowego. Nie mieliśmy co prawda koca, ale Jón wyciągnął te swoje składane karimaty. Kiedy już się na nich położyliśmy, świat zamienił się w szwedzką sagę. Jón opowiedział mi co nieco o swoim dzieciństwie. Co prawda urodził się w Trójmieście, bo stamtąd pochodzi jego polska rodzina, ale wychowywał się w samym Sztokholmie. Wiele czasu spędzał też u dziadków, mieszkających nad jeziorem, niedaleko Uppsali.
Domy z bali otoczone wiecznie zielonymi sosnami i szerokie, błękitne wody jeziora. Zimą idealne miejsce na łyżwy, bądź oglądanie zorzy polarnej, a latem wbrew pozorom jest tam na tyle ciepło, że można się nawet kąpać. Ludzi ledwie garstka. Żadnych Maców, ani innych fast food-owych restauracji, a w zamian za to świeżo upieczony chleb i ryba - wędzona na śniadanie, gotowana w zupie, na obiad i pieczona na ognisku, na kolacje.
-Może się znudzić, ale smak jedyny w swoim rodzaju- tak Jón zakończył swoje wspomnienia.
-Uwielbiam ryby...- odpowiedziałam zgodnie z prawdą, choć to zdanie miało także szersze znaczenie. A kiedy jeszcze puścił jakąś muzykę z tamtych stron, poczułam się prawie jakbym tam była. Tak... To właśnie było moje marzenie. Nie jakiś tam Paryż, Nowy Jork, czy Kalifornia, ale zwykła, cicha wioska, zimą przykryta śniegiem, a latem ukazująca swoje dzikie, nienaruszone przez człowieka, przepełnione zapachem igliwia otoczenie...
-Obudź się!- usłyszałam nagle ciche szeptanie. Otworzyłam powoli oczy i poczułam się strasznie zaspana. On tymczasem leżał na boku obok mnie, jedną ręka opierając sobie głowę, a drugą głaskając mnie po policzku.
-Co się stało?- zapytałam przeciągając się odruchowo.
-Nic. Po prostu powinniśmy już schodzić, bo jeszcze trochę i zastanie nas tu zmrok... A ja choćbym nawet i chciał, nie mogę tu zostać na kolejną noc. Jutro muszę być we Wrocławiu- powiedział rozbawiony. A ja natychmiast usiadłam
-Co? A która godzina?- zapytałam przestraszona.
Okazało się, że spałam prawie dwie godziny. Jón też zasnął, ale na krótko. Nie powiedział jednak, co robił potem.
W końcu się zebraliśmy i czerwonym szlakiem ruszyliśmy do Szklarskiej Poręby.
Na swojej drodze mieliśmy jeszcze wodospad, zwany Kamieńczykiem. Wstęp jest tam płatny, ale to grosze. Stwierdziliśmy więc, że skoro już tam jesteśmy, to czemu by nie zajrzeć. Dostaliśmy śmieszne kaski i dopiero w nich mogliśmy wejść na schody prowadzące w dół, do wąwozu rzeki Kamiennej, której jest on częścią. Były bardzo wąskie, więc musieliśmy iść gęsiego. Miałam dzięki temu chwilę dla siebie. Przypomniał mi się wtedy mój świeży jeszcze szwedzki sen, kiedy nagle... znów się obudziłam.
Tym razem jednak do pełnej przytomności nie przywróciła mnie przyjemna pobudka (w końcu przecież tak na prawdę nie spałam), a upadek. Nie wiem... musiałam źle stanąć, albo ziemia się nagle przechyliła? Po prostu zaczęłam lecieć w dół jak długa. Nie trwało to jednak zbyt długo, ponieważ niedaleko przede mną schodzili też inni ludzie i to na nich się zatrzymałam. Szczęście, że i oni przeze mnie nie stracili równowagi.
Jón oczywiście po chwili był przy mnie, a kiedy okazało się, że sama nie dam rady wstać, po prostu wziął mnie na ręce i zaniósł z powrotem na górę. Tam posadził na najbliższej skale i ściągnął plecak. Najbardziej bolała mnie noga, więc to jej przyjrzał się najuważniej. Ostukał ją, próbował ostrożnie zginać i przez cały czas pytał o moje odczucia. Bolało jak cholera! Wyciągnął apteczkę i opatrzył krwawiące otarcia, a potem,
po chwili zastanowienia, wyjął z niej jeszcze coś w rodzaju składanej szyny i bandaże. Ową szynę rozprostował i przyłożył mi do łydki, gdzie kazał przytrzymać, a potem owinął ją mocno bandażem, tak żeby bez interwencji mojej ręki, sama usztywniała mi nogę. Powiedział, że to dla pewności. Jeśli jest złamana to konieczne. Jeśli nie to i tak nie zaszkodzi. Byłam zaskoczona, że ma tak profesjonalne rzeczy przy sobie.
W takich przypadkach najbardziej dochodziło do mnie jak słabo go znam...
No to się cudownie wpakowałam. Pomyślałam, zastanawiając się, co mnie teraz czeka z tą nogą. Tym czasem Jón zadzwonił po pogotowie. Najpierw rozmawiał z nimi dość spokojnie, ale potem nagle się zezłościł. Okazało się, że najwcześniej mogą tu być za dwie, lub nawet trzy godziny. Był tak wkurzony... najwyraźniej mając już podobne doświadczenia w Polsce, że nie bacząc na mój sprzeciw, po prostu wziął mnie na ręce i w ten sposób zamierzał dojść przynajmniej do Szklarskiej. Dowiedział się, że to ''tylko'' 40 minut drogi. A mi nie podobało się to, po pierwsze ze względu na ból, który tym wzmożył, a po drugie wiedziałam, że przecież nie da rady tak długo. Na szczęście po jakichś 10 minutach sam to zrozumiał i kiedy znalazłam się wreszcie na stabilnym podłożu, podjechało do nas jakieś auto. Okazało się, że to ktoś z obsługi, kto był świadkiem mojego wypadku. Zaproponował podwózkę aż do szpitala. Spadł nam jak z nieba, bo ten znajdował się przecież na drugim końcu Jeleniej Góry.
Dojazd zajął nam jakieś pół godziny. Tylko dlatego że w Kotlinie Jeleniogórskiej istnieje coś w rodzaju obwodnicy. Dzięki niej, ze Szklarskiej Poręby do centrum miasta, można się dostać bez konieczności przejeżdżania przez zakorkowane osiedla, znajdujące się bliżej Karkonoszy. Nasz cel był jednak jeszcze dalej. Prawie na przeciwległych obrzeżach, więc korków tak, czy siak nie uniknęliśmy. Po przyjeździe okazało się, że nadal nie mogę stać na tej nodze, więc kiedy Jón doprowadził mnie w końcu do budynku usiadłam na wózku inwalidzkim. Zgodnie z zasadami zarejestrowaliśmy się i czekaliśmy na swoją kolej.
Po jakiejś półtorej godziny czekania, badań i zabiegów, wyszłam z wiadomością, że to skręcenie kolana. Dostałam na nie usztywniacz i receptę na leki przeciwbólowe (które też jednorazowo mi podali).
Dobrze, że nie skończyło się gipsem... ale kurde z powodu głupich schodów?!
Jón zaśmiał się tylko z mojego skonsternowania i ruszyliśmy do wyjścia. Ten pan który nas podwiózł, już dawno pojechał. W końcu nie wiedzieliśmy ile to może potrwać. Ale na szczęście pod szpitalem stało kilka czekających na taką właśnie okazję taksówek. Gdy znaleźliśmy się w środku jednej z nich, odruchowo poprosiłam o adres rodziców i dopiero kiedy do nich dojeżdżaliśmy, zdałam sobie sprawę w jak nieciekawym położeniu jestem. Nie wypadało mi po prostu odsyłać Jón'a po tym wszystkim do samochodu. Ale przecież, z wiadomych przyczyn, jeszcze dziś rano zapewniałam mamę, że wrócę do domu sama. I co? Mam teraz z nim tam wejść i co powiedzieć? Że to mój kolega ze studiów, czy ktoś, kogo znam od kilku dni?
Z tego zdenerwowania, nawet nie zauważyłam, że już jesteśmy na miejscu.
-Wszystko ok?- zapytał widząc moje skrzywienie.
-Co? Tak...- odpowiedziałam nieprzekonywająco
-Znowu coś kręcisz... Coś z nogą?- ciagnął jak zwykle, kładąc mi rękę na obolałym kolanie.
-No... trochę boli, ale do wytrzymania. Nie o to chodzi...-
-A o co?- zmarszczył brwi
-No o moją rodzinę... Wiesz...- zaczęłam, ale nie musiałam kończyć.
-Tak wiem, niewygodne pytania. Rozumiem- uśmiechnął się ciepło, a ja odetchnęłam z ulgą i podziękowałam za zrozumienie.
-To z powodu tej nogi... nie wrócisz pewnie długo do Wrocławia?- zapytał jakby lekko zasmucony
-Nie no muszę. Mam pracę i zajęcia- stwierdziłam z rozterką
-No ale na pracę chyba dostałaś jakieś zwolnienie, co?- Jón podrapał się w głowę
-Tak. Oczywiście. Ale przecież muszę je zanieść. Poza tym jestem umówiona z koleżanką na wspólny projekt, muszę zapłacić rachunki... No nie ma szans, żeby mogła tu dłużej posiedzieć...-
-No to może... jedź ze mną. Dzisiaj?- zapytał trochę radośniej
Świetnie. Nie da mi od siebie odpocząć nawet jeden dzień. Na początku starałam się mu odmówić. Pomimo iż kusił mnie tym, że autem to wygodniej i w ogóle... Ale kiedy zdałam sobie sprawę, że jutro już wtorek, zrozumiałam, że tak czy siak to byłaby tutaj moja ostatnia noc. A z tą nogą i tak się mamie do niczego nie przydam.
Umówiliśmy się więc za pół godziny. Podałam adres kierowcy i Jón pojechał po swoje auto. Ja natomiast na jednej nodze doczłapałam jakoś do domu. Swoim stanem oczywiście wszystkich przeraziłam i długo musiałam się tłumaczyć i wiele naobiecywać, zanim w końcu matka zgodziła mi się pomóc spakować.
Jak to się stało, że w końcu nie zobaczyła mojego nieco przerośniętego kolegi? (Chodzi tu oczywiście o jego wiek, bo Jón tak na oko zbliżał się do 30, co byłoby dla niej nie małym zaskoczeniem i trudno by jej było uwierzyć, że to znajomy z uczelni o którym wcześniej mówiłam). Ano uratowała mnie jedna z tych upierdliwych turystek, która akurat u nas nocowała. W ostatnim momencie bardzo władczym i nieznoszącym sprzeciwu tonem, zawołała mamę do siebie. Pożegnałyśmy się więc w holu i tam rozstałyśmy. Ona weszła na schody, a ja otworzyłam drzwi, gdzie czekał już Jón. Wziął moją walizkę i poszliśmy do samochodu.
Był już wieczór. Czekała nas jakoś 1,5 - godzinna podróż. Po drodze zatrzymaliśmy się więc na kolacje, w takiej przydrożnej restauracji w góralskim stylu. Nie podoba mi się to. Co z tego że to góry? Co one mają wspólnego z góralami? A takich miejsc w tej okolicy jest niestety sporo. I niestety akurat tu jedzenie jest sprawdzone i dobre. W dzień moglibyśmy usiąść w ogrodzie, gdzie mielibyśmy widok na małe jeziorko i Karkonosze w oddali. Teraz mogliśmy się cieszyć tylko ich zdjęciami na ścianach. Tymczasem według mojego polecenia zamówiliśmy sobie pstrąga - podobno prosto z pobliskiego potoku...
Kiedy ruszyliśmy dalej, atmosfera zrobiła się znowu bardzo intymna. Ciemność nocy przełamywały tylko co jakiś czas przemykające latarnie uliczne. Jón znowu puścił jakąś szwedzką muzykę i podczas kiedy nie musiał trzymać ręki na skrzyni biegów, kładł mi ją na udzie. W pewnym momencie przesunął bliżej krocza, ale chyba zdając sobie sprawę, że musiał być teraz maksymalnie skupiony, nie posunął się dalej...
Wrocław jest zawsze widoczny już z daleka. A właściwie jego słynny... hmm... wzwód, jak niektórzy nazywają Sky Tower. A to dlatego, że jest ono jedynym tego typu, długim, prostym i zdecydowanie najwyższym budynkiem w mieście... Wyróżnia się czy to w dzień, czy w nocy...
Od jakiegoś czasu najkrótsza droga do centrum, czy tym bardziej do mnie, prowadzi przez dosyć nową obwodnicę. Ale Jón z nie wyjaśnionych przyczyn ją ominął.
-Przegapiłeś skręt!- ostrzegłam gdy to zauważyłam.
-Wcale nie. Jadę w bardzo dobrym kierunku. Musimy jeszcze podjechać do sklepu- oznajmił spokojnie się uśmiechając i nawet na mnie spojrzał.
Chodziło oczywiście o Bielany - największe wrocławskie centrum handlowe. Znajduje się ono właśnie na wyjeździe na autostradę. Zanim powstała obwodnica, była to swojego rodzaju brama miasta dla przyjezdnych z południa. Jest tam Ikea, Obi, Tesco i wiele innych mniejszych, czy większych firm.
Zatrzymaliśmy się trochę dalej, pod Auchanem, czy Oszołomem, jak niektórzy to zabawnie nazywają i oboje stwierdziliśmy, że nie ma sensu żebym fatygowała tą nogę, dlatego zostałam w aucie. Jón zostawił mi więc włączoną muzykę i poszedł sam, ostrzegając, bym niczego nie dotykała i nigdzie nie grzebała.
A ja dla zabicia czasu zaczęłam bawić się swoją komórką. Tylko ile można?
Po jakimś czasie przyszło mi coś do głowy. Zwróciłam już wcześniej uwagę na to, że położył aparat na tylnym siedzeniu. A to nie było z jego strony zbyt mądre, jeśli nie chciał, żebym do niego nie zaglądała.
Upewniłam się tylko, że Jón nie idzie i wbrew swojej naturze, sięgnęłam po niego zaciekawiona. Przełknęłam ślinę i włączyłam podgląd. Natrafiłam na moje fotki z zamku, z rozwianymi włosami i rumieńcem. Jednak nie umiałam się naturalnie zachowywać. Potem na te z kotłów, które były raczej po prostu śmieszne, z tymi różnymi pozami na kamieniu. No i na te ze schroniska. Teraz jak się na spokojnie temu przyglądałam, kiedy on nie stoi już nade mną, okazało się że coś jednak potrafię o sobie powiedzieć. To mnie przeraziło, bo widziałam tam kogoś zupełnie innego. Pewną siebie, chwilami nawet niegrzeczną laskę. Choć wspomnienia są jednak takie, że to on tak naprawdę ustawiał każdy mój ruch. To samo później na skałach... Wtedy okazało się, że mam więcej zdjęć, niż myślałam. Bo cała ta wielka sesja pod tytułem... ''Eliza w górach'' nie zakończyła się tam gdzie pamiętałam, a na łące - na Hali Szrenickiej. Palant pstryknął mnie jak spałam! Tylko kilka razy co prawda, ale jednak. I muszę przyznać że pierwszy raz chyba na prawdę mnie wkurzył. Bo skoro robi takie rzeczy, to ciekawe na co sobie jeszcze może pozwalać kiedy śpię. Przestało mi się to wszystko podobać...
Tymczasem spojrzałam przed siebie i zauważyłam, że Jón właśnie się zbliżał. W jednej ręce trzymał coś długiego, a w drugiej kilka reklamówek. Nie interesowały mnie jednak w tej chwili jego zakupy. Złość zaczęła mi się mieszać ze strachem. W końcu za chwile może zobaczyć mnie ze swoim aparacikiem w ręce. Miałam co prawda jeszcze chwilę, żeby odłożyć go spokojnie na miejsce. Na razie jednak, zdecydowałam się schować go blisko siebie. Było ciemno i i tak tam go tam nie zauważy, a ja czułam, że nie mogę tego tak po prostu zostawić. Tylko czy odważę się coś zrobić...
Łee ja to już myślałam, że na tej łące coś się wydarzy :P A tak na poważnie... mi się wydało dziwne już wcześniej, że Jón cały czas robi jej zdjęcia, ale skoro tak pozwalała no to teraz ma. Jakoś się nie zdziwiłam, kiedy się okazało, że walnął jej sesję podczas snu. Może i coś tam o sobie opowiedział, ale nadal mam wrażenie, że coś z tym facetem jest nie tak. Mogę się mylić i po prostu się okaże, że jestem bezpodstawnie do Jóna uprzedzona, ale nie wiem... nie potrafię wyjaśnić dlaczego mi coś nie pasuje. To nie jest tak, że go nie lubię, on mnie intryguje i wgl, ale... no właśnie zostaje takie "ale".
OdpowiedzUsuńOpisy jak zwykle boskie - chyba rzeczywiście się wybiorę w te okolice :) Nie zauważyłam żadnych błędów, ale to może dlatego, iż jestem już dzisiaj zmęczona i oczy dosłownie na zapałkach mam :)
Czekam na kolejny rozdział! Jestem bardzo ciekawa czy bohaterka powie Jónowi o zdjęciach :D
Zastanawiałam się nad ta łąką, ale chciałam już żeby opuścili góry...
UsuńNie jestem w stanie zbyt wiele powiedzieć o tym rozdziale, no ale w końcu opuścili te góry i mam nadzieję, że akcja pójdzie do przodu. Pierwsze przesłanki ku temu już są - Eliza w końcu dostrzegła jego dziwny fetysz robienia jej zdjęć. Mogę tylko czekać na więcej :)
OdpowiedzUsuńAgata
Chciałam skopiować jeden fragment, aby wytknąć ci pewien błąd, nawet nie ortograficzny czy gramatyczny, a taki "na logikę biorąc", niestety kopiowania jest zabronione, a mnie się nie chce przepisywać, więc dokładnie tego błędu nie wytknę, ale chodzi o moment gdy ona myśli, że Jón postąpił nierozważnie zostawiając aparat pod jej ręką.
OdpowiedzUsuńJednak może komentując treść zacznę od początku. Opisy jak zawsze świetne, takie obrazowe, że czytając można poczuć się jakby się tam było. Opowieści Jóna o dzieciństwie i stronach młodości, cóż, ja to bym się tam nie uchowała, bo za rybami nie przepadam, ale fajne takie miejsce z dala od tego zamerykanizowania. Chyba sama zapragnęłam się tam znaleźć i choćby tydzień odpocząć w tamtejszym klimacie, ale lepiej latem, bo za zimą nie przepadam. Nie spodobało mi się, że Jón znowu jest taki idealny, przewidywalny, a przy tym wszystkim też nudny. To chyba trochę przesada by miał przy sobie apteczkę, a już ta składana szyna to mnie całkowicie rozłożyła na łopatki. Elizka kolejny raz wylądowała w szpitalu i to kolejny raz stała jej się krzywda przy Jónie - facet ewidentnie przynosi z sobą same nieszczęścia (to taki żarcik). Sytuacja, gdy Elizka zastanawiała się czy może Jóna zaprosić do siebie też wprawiła mnie w lekkie rozbawienie, przecież ona jest dorosła i nie ma obowiązku tłumaczyć się ze swojego erotycznego życia rodzinie. Chyba mogłaby wprowadzić kolegę do domu, do pokoju, który zajmuje, w końcu co w tym takiego złego? Nawet nastolatki, czy dzieci poznając nowych kolegów, zapraszają ich do siebie i mówią po prostu "nowy kumpel", mamy wtedy co najwyżej przynoszą herbatkę i kanapeczki by podsłuchać o czym toczy się rozmowa. Tak więc Elizce współczuje rodziców, mam wrażenie, że za bardzo ją ograniczali, trzymali pod kloszem i nie potrzebnie robili z niej taką nadmiernie małą dziewczynkę, ograniczając jej swobodę, a nawet kontakty towarzyskie. W końcu to moim zdaniem nie jest normalne, by 21 letnia kobieta bała się przedstawić matce 30 letniego kolegę. Dalej mamy ich trasę do Wrocławia i tu bardzo nie podobało mi się jak Jón obmacuje Elizkę, a ona na to w zupełności nie reaguje. Nie wiem, ja chyba jestem staromodna, ale... no jakoś mi to po prostu nie pasuje, zwłaszcza, że Jón widzi, że Elizka nie ma swojego zdania i robi z nią to co jemu się żywnie podoba, i są to rzeczy, które wie, że jej nie zawsze przypadają do gustu, ale nie umie zaprotestować. Co do zdjęć, to sama zgodziła się by jej je robił, więc strzelił kilka gdy spała - ja w tym nie widzę nic złego i sama jest sobie winna, co nie znaczy że jego fetysz mi się podoba. Druga sprawa to fakt iż te zdjęcia były niewinne, nie rozbierał jej ani nic z tych rzeczy, tak się chyba nie ma się na zapas co martwić, prawda?
Pozdrawiam:
sie-nie-zdarza.blogspot.com
prawdziwa-legenda.blogspot.com
Hahaha normalnie mnie rozbroiłaś :D W samochodzie jej macać nie mógł, a w schronisku mieszać w majtkach już tak? Myślę, że po tym na co mu pozwoliła w schronisku to ta jedna ręka wędrująca tam gdzie nie powinna nic już nie znaczy. Zwłaszcza, że jej się to ewidentnie podoba, bo mu się nie sprzeciwia.
OdpowiedzUsuńAle ja nie oceniam tego jako, że fabuła jest źle zbudowana, czy coś w tym rodzaju, bo to jest zrobione świetnie. Tylko wkurza mnie to, że ona mu tak zawsze na wszystko pozwala. On chce zrobić zdjęcia takie i takie, to ona leci i się ustawia jakby jej za to pozowanie płacił albo był jakimś wybitnym fotografem a ona pragnęła być modelką. On chce jej sprawić przyjemność, to okay, on chce ją macać, to okay, on chce ją nieść do szpitala to też będzie jak on chce, mimo ze ona wolała poczekać. Moim zdaniem powinna choć raz postąpić jemu na przekór, pokazać, że ma własne zdanie. Wkurza mnie, że ona często postępuje wbrew sobie byleby tego guru Jóna zadowolić.
UsuńJa też nie oceniam tego jako źle zbudowanej fabuły. Oceniam zachowanie bohaterów. A może W Jónie jest coś co Elizie zabrania się mu przeciwstawiać? Nie wiem, może ma takie spojrzenie, że się boi mu powiedzieć "nie" i wgl. Mam nadzieję, że im więcej rozdziałów będzie tym lepiej będziemy rozumieć zachowanie Elizy i Jóna.
OdpowiedzUsuńHmm... mi chodziło raczej o to, że jej się to podoba co jej robi. Jón jej do niczego nie zmusza. Gdyby powiedziała nie, przerwałby. Tylko że ona nie mówi nie... Choć z drugiej strony zna swoje granice.
OdpowiedzUsuńA co do rodziców, to chodzi o to, że powiedziała matce, że jedzie w góry z kolegą ze szkoły, bo gdyby powiedziała prawdę, ta nie dałaby jej spokoju. Więc jeśli teraz przedstawiłaby go jej z godnie z prawdą, też byłoby gorąco. No wyobraźcie sobie, że wasza córka jedzie w góry, na noc z prawie dziesięć lat starszym kolesiem, którego zna od kilku dni. Dla matki dziecko jest zawsze dzieckiem. A to że jest pełnoletnie, to tylko oznacza że prawnie nie może jej niczego zabronić, ale przecież może zrobić kłótnie i wogle wywiera na nią nadal jakiś wpływ. Takich rodziców jest na prawdę wielu. Ja nie widzę więc w tym nic dziwnego...
A swoją drogą ciekawa dyskusja tu się nawiązała ;)
Oczka mi się kleją i padam z nóg, więc nie wiem na ile to co napiszę będzie miało ład i skład, ale bardzo pragnęłam odpisać. Moim zdaniem nie do końca Elizce podoba się to co Jón każe jej robić, choćby to pozowanie - niezawsze jej się podoba. Tak samo ona chciała poczekać na karetkę, a on uparł się by ją nieść. Na początku znajomości też nie chciała jechać na pogotowie, a on na niej to wymusił, nie przyjmował odmowy (więc wątpię, że gdyby powiedziała "nie" to on tak łatwo by się z tym pogodził). Tak naprawdę to ten facet nawet za nią decyduje jakie ona ma buty w góry założyć, a może ona miała ochotę iść nawet w klapkach, co? To jej życie, jej wybory, a on nawet nie jest jej partnerem by sobie pozwalać na choćby minimalne podejmowanie decyzji za nią, a on cały czas to robi. Po treści wynika, że Elizka to taka kukiełka, miękka glina w rękach Jóna, ona nie ma własnego zdania, nic nie wychodzi od niej - nawet pocałunek, czy dotyk.
Usuńja oczywiście czekam na kolejne rozdziały by się dowiedzieć dlaczego Elizka sobie tak pozwala by obcy facet wchodził jej na głowę i jeszcze po niej skakał. Ciekawią mnie jej motywacje i to co ją w Jónie fascynuje, bo ja wydaje się być całkowitym przeciwieństwem Elizki i z takim Jónem nie wytrzymałabym chyba nawet kilku godzin, posłałabym go na drzewo jak nic. Ten mężczyzna wydaje mi się być taki... nawet nie umiem tego nazwać, mam po prostu wrażenie, że on gdyby dostał zaproszenie od dziewczyny na kolacje u niej w domu, to zapobiegawczo wziąłby z sobą plecaczek nie tylko z piżamką, swoją ulubioną pastą do zębów i szczoteczką, ale także z apteczką, winem i wieloma innymi, moim zdaniem całkowicie zbędnymi przyborami. Całkowicie rozwaliło mnie, gdy przeczytałam o tej szynie - położyło mnie to na łopatki, bo zastanawiam się kto normalny nosi przy sobie taki ekwipunek? Aż mi przez moment było szkoda Jóna, że tyle biedaczek na tych pleckach dźwiga, aż cud, że jeszcze się biedulek na pół nie złamał. Nawet sobie żartowałam dzisiaj, że Hubert z mojego opowiadania, w porównaniu z Jónem to taki nieużyty jest, bo tak niewiele przy sobie nosi - zazwyczaj tylko pieniądze, czasami aparat no i komórkę :)
A z tą szyną to dlatego, że miałam zajęcia z pierwszej pomocy i pokazali nam taką specjalistyczną apteczkę specjalnie na wyjście w góry. Trochę większa niż zwykła i tam właśnie była taka elastyczna szyna. Pomyślałam że skoro Jón się tak przygotował, to i taką specjalistyczną apteczkę mógł mieć.
Usuńa jakbyś miała zajęcia ze strzelania, to wtedy dopisałabyś Jónowi wiatrówkę, a ich zaatakował jakiś dzik albo sarna i on by się tą wiatrówką wykazał? Ja nadal nie rozumiem dlaczego on się tak przygotował skrupulatnie. Ja idąc w góry z dzieciakami szliśmy każdy w takich butach jakie miał, każde ze swoim plecakiem, z kanapkami i wodą czy jakimś napojem i na tym koniec. Bo po co ze sobą tyle dźwigać i robić za takiego sierotowatego wielbłąda?
Usuń