czwartek, 12 marca 2015

Rozdział I

Nazywam się Eliza, mam 21 i pochodzę z Wrocławia. Tam właśnie mieszkam i studiuje.
Razem z dwoma siostrami wychowałam się na jednym z typowych blokowisk lat 80 i dlatego wcale nie myślę o nich źle, tak jak większość ludzi. Kolorowe, zadbane podwórka, mnóstwo wspaniałych, gładkich chodników do jazdy na rolkach, czy rowerze. Dzikie, zielone tereny. Piękne, dalekie widoki z okna (10 piętro) no i przede wszystkim cisza, bo te najbardziej ruchliwe ulice przebiegają wokół, a nie przez osiedle. To prawdziwy raj dla dziecka, a ja tak się do tego przyzwyczaiłam, że za nic nie przeprowadziłabym się do centrum. Do hałaśliwych ulic i szarych kamienic. Nawet jeśli oznaczało by to bliskość do rynku, czy uczelni...
Właśnie przeżywam bardzo ważny okres w moim życiu. Po zdaniu matury i rocznej przerwie od nauki, na którą zdecydowałam się z trech powodów. Po pierwsze by dać sobie czas na zastanowienie się, na jaki kierunek chce iść (a rozważałam ich kilka), po drugie by podreperować sobie trochę budżet i nie martwić się o to w czasie studiów, a po trzecie, by porostu odpocząć od tłoczenia wiedzy i wejść w życie studenta ze zdwojoną siłą.
A więc po maturze i roku przerwy, w końcu rozpoczęłam tą wymarzoną Skandynawistykę, oddalając od siebie myśli choćby o zarządzaniu, na co namawiali mnie rodzice. Kolejną ważną rzeczą jest fakt, że mój ojciec wreszcie osiągnął zawodowy sukces. Przez długie lata pracował na podrzędnym stanowisku i dopiero zwolnienie go z tej pracy, z powodu upadku firmy zdeterminowało go do założenia własnej, chociaż wszyscy wraz z jego przyjacielem i dzisiejszym wspólnikiem namawiali go do tego od bardzo dawna. W końcu zdecydował się jakieś pięć lata temu, a od jakiegoś czasu tak im dobrze idzie, że rodzice mogli wreszcie wyprowadzić się z tego ciasnego mieszkanka, gdzie cisnęliśmy się w piątkę i przenieść do wymarzonego domu jednorodzinnego z prawdziwym ogrodem, który stoi już od lat w opłakanym stanie, tuż na wprost pełnej panoramy Karkonoszy - gór, w których się poznali.
Tam też zdecydowali się wrócić, a mama założyła agroturystykę. Ja natomiast razem ze starszą siostrą zostałyśmy w mieście, w naszym starym blokowym mieszkaniu. A to z tego względu, że mamy tu zbyt wiele zajęć, a dojazd zajmował by zbyt dużo czasu i pieniędzy. Poza tym mieliśmy przecież gdzie mieszkać. Zresztą kiedy zacząć życie na własną rękę jak nie teraz? Zwłaszcza że moja ambitna siostra studiuje aż dwa kierunki, w tym jeden w Warszawie i tam też ma chłopaka, a więc teraz właściwie przez większość każdego tygodnia jestem sama. Ale sytuacja zmieniła się na dobre. Każda ma wreszcie pokój tylko dla siebie, a do tego dochodzi jeszcze salon, który pełni już funkcje, tylko i wyłącznie salonu. A to bardzo przydatna sprawa. Poza tym ten nowy okres, to dla mnie prawdziwa szkoła życia. Owszem, zawsze mogę liczyć na siostrę, ale ponieważ, jak mówiłam, przez większość czasu jestem sama, to ja muszę troszczyć się o płacenie rachunków w terminie, użerać z sąsiadami, którym nie z naszej winy zalało łazienkę i w ogóle nauczyć się samodzielnie kierować własnym życiem. Nie jest to łatwe. Zwłaszcza dla kogoś, kto do nie dawna bał się nawet zamówić pizzę. Ale nie nauczysz się pływać jak nie wejdziesz do wody, prawda? I wcale się nie wstydzę, że korzystałam z pomocy psychologa. Zwłaszcza, że bardzo mi pomógł. Ale nie zrozumie tego nikt, kto nie przeżył czegoś podobnego. A ten czas który właśnie nastąpił, jest chyba kolejną swojego rodzaju terapią...
Tymczasem jest początek maja. Zaczął się długi weekend. Dni mijają w słonecznej, ponad 20 stopniowej aurze. Siostra pojechała do Wawy, a ja ruszam właśnie do Jeleniej. Zamykam mieszkanie i jadę do centrum miasta. Podróż miejskim autobusem trwa zwykle jakieś 20, 25 minut. Przez ten czas nad miastem przetacza się czarna, burzowa chmura. Robi się ciemno, grzmi, spada niesamowita ulewa. Przez co finalnie docieram w okolice rynku dopiero po 40 minutach. Ale świeci już słońce i jest rześko. Zanim pojadę do nowego domu rodzinnego, spotykam się jeszcze z przyjaciółką w jednej z galerii handlowych. W między czasie znów robi się gorąco, więc zamawiamy sobie zimne, świeżo wyciskane soki. Po jakiejś godzinie zostawia mnie samą, obiecując że wpadnie do mnie do Jeleniej jeszcze w trakcie tego weekendu, a na odchodne zostawia namiary na jakiś nowo otwarty sklep w tej galerii. Taka podobno mini Ikea.
W przeciwieństwie do niej, nie jestem zakupoholiczką. Nie orientuje się też za bardzo w tym centrum. Ten sklep jednak mnie zaciekawił i ona o tym dobrze widziała. A skoro miałam jeszcze trochę czasu do odjazdu pociągu, zdecydowałam się go sprawdzić. Tylko teraz pojawia się problem jak do niego trafić. Sklep jest na samej górze, a ja  na samym dole i nigdy nie pamiętam gdzie są jakie schody. Zawsze błądzę i trafiam na te jadące w moim kierunku, zamiast w przeciwnym. To cholernie irytujące! Tym razem wpadam na inny pomysł. Postanawiam to wszystko ominąć jedną, zwykłą... windą ;p
A więc po chwili stoję w małym korytarzyku, w którym z dwóch stron otacza mnie 6 wind... i którą teraz wybrać? Po zastanowieniu się naciskam wszystkie przyciski naraz i czekam na pierwszą lepszą, ze wspaniałomyślnym założeniem, że nie ma znaczenia która, bo każda powinna mnie tam przecież zabrać. W końcu rozlega się charakterystyczny dźwięk i jedne z metalowych drzwi rozsuwają się, a z pomiędzy nich wychodzi grupka ludzi. Wtedy orientuje się, że nie czekałam na windę sama, lecz z jakimś nastolatkiem. Nieważne. Wchodzę, a tam kolejny problem. Na którym piętrze jest ''mój'' sklep? Na ostatnim. To wiem. Ale które jest ostatnie, skoro mam przed sobą pulpit z 7 przyciskami? No z tego co pamiętam, pięter handlowych nie powinno być więcej niż pięć. Wyżej są pewnie garaże, ale teraz 4, czy 5? A może 3? Nie miałam pojęcia! Ustąpiłam więc stojącemu obok, a ten wcisnął 5. Pomyślałam, że zdam się na niego. Jedziemy. Po chwili drzwi się otwierają. Chłopak wychodzi, a zza jego pleców wyłania się widok upewniający mnie, że to definitywnie nie moje piętro.
Nie były to co prawda garaże, ale sklepy także nie. W zamian za to, po wyjściu z windy, na co zdecydowałam się z czystej ciekawości, znalazłam się w długim, opustoszałym korytarzu pełnym ponumerowanych drzwi w kolorze ściany. Byłam pewna, że jestem w części biurowej, ale mimo to z ciekawości postanowiłam przejść się kawałek dalej. Tak dotarłam do okna, skąd roztaczał się niesamowity widok na okolice. Kiedy się już napatrzyłam (a muszę się przyznać, że nie raz wchodziłam na dachy i klatki wysokich budynków, tylko po to żeby to zrobić. Bo po prostu uwielbiam piękne widoki) ruszyłam w drogę powrotną.
Nagle zaskoczona poczułam przenikliwy ból w okolicy skroni i jakieś uderzenie, które powaliło mnie na ziemie...

7 komentarzy:

  1. Ja mam nadzieję, że to nie jest autobiografia, bo ja lubię oceniać bohaterów i nie chciałbym nikogo obrazić. Od razu zaznaczam, że czasami oceniam bardzo źle bohaterów, ale to nie znaczy, że nie lubię czegoś czytać. Jakby to ująć... dziś z samego rana jestem wyjątkowo dosadny, a więc może po prostu - nie jarają mnie ideały i lubię czasami komuś pojechać.
    Co do czcionki (na blogu Małej Migotki o tym wspominałaś). Mnie się nie podoba. Po pierwsze jest niestała, bo ł, ź, ś i inne polskie znaki zmienia na Arial - bodajże to jest Arial. Po drugie jest krzycząca, bo drukowane to krzyczane :) . Kolor może i mi nie przeszkadza, nie zastanawiałem się jeszcze nad tym, natomiast nie lubię tych desek pod spodem. W ogóle nie lubię jak jest coś pod tekstem, jakiś rysunek, ale to już moje prywatne upodobanie i nie musisz się do mnie dostosowywać.
    Co do treści - całej jeszcze nie przeczytałem i chyba z oceną wstrzymam się dopóki mi nie odpowiesz czy to nie jest przypadkiem autobiografia, bo już chciałem powiedzieć, że córeczka ma charakter po tatusiu - tak samo tchórzliwi, tak samo ostrożni i tak samo potrzebują przewodnika po tym życiu, bo sami nie potrafią niczego zmienić bez konkretnego bodźca.
    No i ja jestem bardzo stereotypowy, dlatego wspominając czasy PRL-u nie wydaje mi się by 3 pokoje na rodzinę z trójką dzieci i teściową były czymś strasznym. I też nie wydaje mi się by 5 osób w trzech pokojach się cisnęło. Jasne, to może być niedogodne, mogą się kłócić o to kto pierwszy do łazienki i do kuchni, ale to bardziej kwestia organizacji, a spory w tym przypadku to rzecz charakteru, a nie mieszkania. Ja bym więc powiedział, że to nie była biedna a przeciętna rodzina. Bieda mi się kojarzy z... z sytuacją gdy nie ma na chleb, a dzieci chodzą zimą w dziurawych butach, na dodatek warunki mieszkaniowe są na tyle fatalne, że jak się coś zepsuje to nie ma nawet na naprawę, a co dopiero na coś nowego. O dziwo ja sam z biedą spotkałem się raczej u ludzi pracujących niż bezrobotnych, dlatego tu masz plus, bo faktycznie wbiłaś się w te polskie realia.
    No patrz, i oceniłem bohaterów, a miałem tego nie robić. To może chociaż ze wzmianką o tym, że jestem przeciwny większości teorii psychologów i nie nazwałbym ich zawodu pomocnym, bardziej przeszkadzającym w normalnym funkcjonowaniu. Ja rozumiem wsparcie takie duchowe jak ktoś jest np na odwyku, czy dzieci z domu dziecka, albo kobiety co np poroniły czy borykają się ze śmiercią dziecka - tak, tu psycholog mądry może pomóc się pogodzić z losem, ale takie wyimaginowane problemy typu - boje się ludzi, boje się odpowiadać, boje się nauczyć jeździć na dwukołowym rowerku, ale wyje bo chce się nauczyć - to jest moim zdaniem rozpuszczenie, takie rozmemłanie, rozlelanie i użalanie się nad sobą bez powodu. Prościej to ujmując jest to szukanie problemów gdzie go nie ma i z lękami się walczy stając z nimi oko w oko, zmuszając się do tego, a nie latając po lekarzach i marnując tym swój czas, który można by poświęcić właśnie na stawienie czoła lękom.
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witam :)
      Dopiero teraz przeczytałam twoje komentarze, gdyż nie zaglądałam na starsze rozdziały. Mój błąd...
      Jest to tak na prawdę moje pierwsze opowiadanie, które rozwinęłam. Nasza gramatyka nie jest jednak łatwa i wciąż uczę się poprawnie pisać. Mam co prawda dyslesję, a mój wzrok nie wyłapuje błędów tak dobrze, jak u przeciętnych czytających. Z nauką w sumie idzie mi podobnie. Dużo łatwiej jest mi coś przyswoić jak się nagram, niż powtarzać tylko napisany tekst. I tak też sobie radzę, opierając się na lepszej pamięci słuchowej właśnie. Nie oznacza to jednak że nie lubię pisać, bo mimo wszystko lubię, dlatego to robię. Są przecież różne programy poprawiające. Choć one też wszystkiego nie wyłapią (jak chociażby te czasy, czy inne błędy stylistyczne, z którymi też mam problem) i to sprawia, że nie jestem pewna, czy ktoś z moimi ''zdolnościami'' powinien się za takie rzeczy w ogóle zabierać. To tak jak niedosłyszący, który chciałby zacząć tworzyć muzykę. Ale próbuje.
      Tymczasem tak... Jón to nasz Janek, a tekst nie jest w żadnym wypadku autobiografią. Natomiast nie wzięłam Elizy z kosmosu i coś z siebie na pewno jej dodałam. Jak pewnie wielu autorów. Co nie oznacza, że nie powinieneś wyrażać swojej szczerej opinii. Bądź obiektywny, bo wtedy wiem co robie źle. A jak negatywnie oceniasz bohaterów, to przecież nie jest to moja wina, tylko wina tych bohaterów nie? ;p
      Nie jestem w 100% pewna, czy sytuacja z tym zderzeniem jsię est taka nie realna. Idziesz obok drzwi, ktoś je otwiera i uderza sie w głowę. Zdarza się. Ja kiedyś sama siebie tak uderzyłam. Pochyliłam się nad kaloryferem pokrytym taką prl-owską drewnianą klatką i jakimś cudem rozciełam sobie własnie skroń ;p A jeżeli osoba które cię uderzy jest taka jak Jón... No może rzeczywiście trochę nie realne nie wiem. Starałam się żeby jednak było :/ No właśnie, a co do emotikonów, to też nie pasują mi to do takiego tekstu, dlatego niechętnie wstawiła te nieliczne ( za wyjątkiem sms-ów), ale na przykład w wyrażeniu - (którego imienia, o z grozo, nawet nie znałam :O) - po prostu nie wiedziałam jak inaczej wyrazić emocję tego stweirdzenia. Ale masz rację. Postaram się ograniczyć je tylko do wiadomości tekstowych między bohaterami.
      Co do realiów, to patrząc na czasy PRL-u ( i może ewentualnie lata 90) to jak najbardziej nie była to zła sytuacja. W końcu własne mieszkanie w bloku to było marzenie, a jeszcze że mogli je dzielić jedną rodziną... Inaczej jednak wygląda to później, kiedy Polska stała się wolnym krajem, weszła do Unii, a społeczeństwo się bogaci. Mało kto teraz chciałby mieszkać bloku, a jeszcze w tyle osób. ale oczywiście nadal nie była to najgorsza sytuacja jak mogła być (myśląc choćby o bezdomnych, czy patologiach). Ale cieszę się że uważasz że udało mi się wejść w te nasze polskie realia. O to mi chodziło. Nie interesuje mnie American Dream.
      A co do psychologów, to rzeczywiście taka paplanina przeciętnego psychologa nie jest pomocna. Szczególnie z nastawieniem, że ktoś chce z ciebie zrobić wariata. Wtedy jeszcze bardziej się od tego odcinamy. A taka jest właśnie opinia o chodzeniu do ich gabinetów, której zresztą nie starają się zmienić. Przynajmniej większość z nich Natomiast inaczej jeśli trafi się na naprawdę dobrego psychologa i zmieni się do tego nastawienie. Wtedy nie jest to taki bezużyteczny zawód. Bo choć rzeczywiście tylko sami możemy sobie pomóc, to taki psycholog może być dla nas dobrym przewodnikiem. Nauczyciel głupiej matematyki też przecież nie zrobi za nas zadań, ale może nauczyć jak je rozwiązywać samodzielnie. Sami się tego nie nauczymy. To taka moja refleksja, widząc jak wielu ludziom coś takiego by się przydało, ale nie chcą, czy boją się do tego przyznać,przez głupią presje społeczeństwa.

      Usuń
    2. Wracając do opowiadania. Nie chcę wstawiać zbędnych opisów w co są ubrani i w ogóle. Gdyż jak się piszę pamiętnik, to się takich rzeczy nie robi. Nie jest to co prawda taka prawdziwa forma pamiętnika, tylko coś pomiędzy nim, a zwykłym opowiadaniem. Ale jednak są tu jego elementy. A ja skupiam się bardziej na odczuciach Elizy, niż na szczegółach o których piszesz. Ale pomyślę o tym...
      Tymczasem nie wstawiam zakładki spam, ponieważ chcę archiwum bloga pozostawić tylko na spis treści. Natomiast jak już zauważyłeś jest shoutbox i zakładka dla zaprzyjaźnionych blogów. Póki nie zostanie on nadużyty przez nieproszone osoby, myślę że spokojnie może pełnić funkcję spamu. Mimo krytyki bardzo podobały mi sie twoje komentarze i mam nadzieje że nie odstraszę kolejnymi błędami (których niestety pewnie się nie ustrzegę), tak jak i w ogóle nowymi wpisami. Zmieniłam też czcionkę i tło (idąc na kompromis, tylko tło tekstu, zostawiając deski na swoim miejscu, bo mi się podobają). Mam nadzije że jest lepiej...

      Usuń
    3. A nie masz włączonej opcji powiadomień e-mailowych? Mnie zawsze przychodzi e-mail jak ktoś skomentuje rozdział.
      Na bloggerze jest też funkcja podstron, tak więc można utworzyć "spam" i nie będzie to częścią archiwum.
      Co do psychologów, ja uważam, że ludzie właśnie za często z nich korzystają. Przykłady choćby ADHD, dysleksji, itd. Moim zdaniem są to choroby nieistniejące. To całkiem normalne, że jedno dziecko jest bardziej ruchliwe niż inne, i normalne też jest to, że ktoś nie jest orłem ze wszystkiego i czasami trzeba nad czymś przysiąść dłużej i poćwiczyć. Z roku na rok jest po prostu coraz więcej dzieci z opinią psychologów, że mają dysleksje. Między moimi synami jest 6 lat różnicy, i w klasie starszego, gdy uczęszczał do podstawówki było 2 dyslektyków, u młodszego, który teraz jest w podstawówce dysleksje ma niemal pół klasy. Dlatego wydaje mi się, że większość z tych dzieci jest zupełnie zdrowa, tylko ani rodzicom, ani nauczycielom nie chciało się poświęcić tym dzieciom odpowiedniej ilości czasu. W tym przypadku też nie czytanie książek i era gier komputerowych robią swoje.
      I mnie gdzieś tam uwierają opinie psychologów doszukujących się powodu, dla którego matka zabiła swoje dziecko, albo dorosły facet zgwałcił córkę sąsiadów - moim zdaniem na takie zachowania nie ma żadnego usprawiedliwienia i nie mają tu nic do rzeczy przeżycia z przeszłości czy choroby umysłu. Na takie zachowania jest jedno lekarstwo, może nie zwalczające je do końca, ale skutecznie odstraszające, brzmi - oko za oko.
      Co do psychologów, to też wrażliwym tematem jest spór o nauczanie Montessori, debaty o samodzielności dzieciaków, czy nawet słynne kłótnie o klapsa. Większość psychologów też hołduje beztroskiemu dzieciństwu, a ja uważam to za bzdurę, bo z ciągle beztroskich dzieci wyrosną potem beztroscy dorośli potrzebujący tego by ktoś nieustannie prowadził ich za rękę. Mam po prostu wrażenie, że wraz z postępem i czasem wychowuje się coraz mniej zaradne i samodzielne społeczeństwo. Przykład choćby PRL-u, gdzie te dzieci same jeździły po chleb, bawiły się na trzepaku podwórkowym i nie siedziały przy nich mamusie czy tatusiowie. Teraz niestety mamy dzieci, które nie umieją nawiązywać relacji z rówieśnikami (samodzielnie), nie bawią się na dworze tak często jak ich ojcowie i dziadkowie gdy byli w ich wieku, no i też są strasznie niesamodzielne. Nie chcę już się rozpisywać co wynika z moich obserwacji i jakie to ma skutki w przyszłości, ale po prostu nie ma ani rewolucji, ani reform, ani zmian, które niosły by z sobą tylko dobro - zawsze jeśli coś wniesie jedno dobro, to przywlecze z sobą dwa albo trzy zła. I tak moim zdaniem też jest z działaniami psychologów, nie chcieli by dzieci były zaniedbywane i te ruchliwe gorzej traktowane, w efekcie mamy dzieci nieporadne, a te ze słynnym ADHD czują się bogami w swoich domach i szkołach, myśląc, że im wszystko wolno. Ja może jestem staromodny i staroświecki, ale za czasów właśnie PRL-u nie było nawet wzmianki o czymś takim jak ADHD, a takie dziecko było uważane za zwyczajnie niegrzeczne, albo za żywe srebro, urocze ale żywotne, nie było faszerowane żadnymi lekami, ani wyjątkowo traktowane.
      Dlatego ja nie mówię, że to co psycholodzy zrobili i dokonali to samo zło, ale właśnie na jedno dobre działanie, zawsze spisują się 2-3 złe skutki, w myśl zasady, że nie ma wyraźnych zmian bez poniesionych ofiar.
      A co do bloga i tego jak Janek zajmował się Elizką, to on strasznie taki...upierdliwy - to raz, a dwa to chyba przesadnie zatroskany. Tak się nad nią... nawet mi słów brakuje. Po prostu traktował ją właśnie nie jak kobietę, a jak 5 letnie dziecko, które samo nie wie co jest dla niej dobre i sama nie może o sobie decydować, dlatego on podjął decyzje :)
      Dużo wygodniej się czyta, ale litery mogłyby być ciemniejsze.

      Usuń
    4. Widzę że mamy kompletnie inny pogląd na pewne sprawy.
      Nie jestem specjalistką, więc nie wiem tak naprawdę czym jest dysleksja, a tym bardziej nie czuję odpowiednią osobą do oceniania czy coś takiego istnieje czy nie. Wiem natomiast jak wyglądał moja ''kariera'' szkolna, a jak wyglądało to u innych. Pamiętam że miałam na przykład spore trudności z dojściem do dobrego wyniku w zadaniach matematycznych. I nie dlatego, że nie znałam zasad, czy wzorów (które znałam), a dlatego że nie byłam w stanie wyłapać, że nie wstawiłam minusa przy jakiejś liczbie, albo wpisałam po prostu inną z kosmosu wziętą cyfrę. To samo z Polskim i błędami ortograficznymi, czy problemy z nauczeniem się odpowiednio szybko i wyraźnie pisać literami pisanymi. Jest tego całe mnóstwo i to zawsze bardzo utrudniało mi naukę. A dzięki temu że istnieją psycholodzy i opinie, mogłam zdawać egzamin gimnazjalny z przedłużonym czasem i bez sprawdzania ortografii i dzięki temu zdałam. To samo z maturą. Chociaż już czasu tam przedłużonego nie miałam i przez to zwyczajnie nie zdążyłam dojść do pytań otwartych z matematyki i musiałam oddać w połowie wypełniony test. Wiele razy się łapałam na tym, że potrzebuję więcej czasu niż inni. A tymczasem w praktyce nauczyciele mieli to zawsze gdzieś. Jak miałam opinie, to jedynie na błędy nie zwracali uwagi. A to że nie nadążałam nad rozwiązywaniem czegoś, to już nie miało znaczenia. A idea prl-owskiej szkoły, tak jak i całego państwa była taka, że wszystko dla mas. Wszystkich traktowało się na równi, wymagając od nich tego samego - tak jak by to były roboty zaprogramowane tym samym programem. Nasza dzisiejsza szkoła zresztą wcale się tak nie różni od tamtej. Nauczyciele są wybierani tylko pod kątem papierów, a nie tego jakie naprawdę mają podejście do uczniów. A do szkoły średniej wszyscy muszą realizować ten sam twardy program. Tak jak te klony w filmie Wyspa z Ewanem McGregorem w roli głównej (polecam jak nie oglądałeś). Tymczasem w Ameryce, czy nawet Anglii, w pewnym momencie edukacji, dzieciaki mogą sobie sami dobrać przedmioty w których czują się lepiej. Bo po co komuś, kto chce iść na ASP, trygonometria? To samo z dysleksją, czy adhd. To nie chodzi o to, czy to istnieje czy nie. Ważne że istnieją pewne problemy, czy zaburzenia które wreszcie są dostrzegane i respektowane i dzięki papierkowi które jakoś je nazywają, można takiej osobie pomóc, choćby traktując ją nieco inaczej. Ale myślę, że ty albo nigdy nie miałeś tego typu problemów, albo miałeś, ale nikt się tym nie zainteresował i dlatego tak samo dla ciebie jest to tylko niepotrzebny wymysł.
      A co do psychologów. Uważasz że to bez sensu doszukiwania się powodów dlaczego ktoś kogoś zabił i tak dalej. Czyli jeśli twój syn przyniesie ci pałę, albo dowiesz sie że sie z kimś bił, to po prostu go ukarzesz i tyle? Nie będziesz się zastanawiał dlaczego tak się stało? Jak byłam mała i słyszałam o różnych przestępstwach, nie umiałam sobie odpowiedzieć dlaczego oni to właściwie robią. A już wtedy zadawałam sobie takie pytanie. Nie myślałam jedynie kategoriami, że zrobili źle, tylko zastanawiałam się dlaczego tak zrobili. Mając ledwie kilka lat. Potem powoli zaczęłam rozumieć. Każdy ma swój powód i choć oczywiście nie da się takich rzeczy usprawiedliwić i takiej osobie należy się kara, to jednak są tacy, którzy kradną z zemsty, a są tacy, co robią to z głodu. Czy na prawdę mamy ich tak samo traktować?

      Usuń
    5. A co do wychowywania dzieci. Nie mam ich, więc nie chcę się na ten temat za bardzo wypowiadać. Ale uważam, że klapsy nie są dobre. Co nie znaczy że beztroskie dzieciństwo jest. Mnie rodzice nigdy nie karali, nie bili i nie wyszłam na tym źle. Ani ze mną, ani z moją siostrą nigdy nie mieli żadnych problemów. Natomiast uważam, że jednak jakieś zasady powinny być. Bo dzieciaki muszą wiedzieć co im wolno, a co nie. Sami zresztą przez cały czas to sprawdzają. Ale klapsy to naruszanie ludzkiego ciała. Jakby tak mąż karał żonę, czy odwrotnie, mogliby się spokojnie wzajemnie oskarżyć o przemoc domową. Ale dorośli sie nie biją, bo to przecież nie normalne. A z dziećmi zostało to ogólnie przyjęte za normalne. I co, tylko dlatego mamy prawo to robić? Poza tym one do sądu nie pójdą. A przecież boli je tak samo, jak na.
      Ja uważam że przestrzeganie zasad powinno być egzekwowanie jakimiś drobnymi karami, ale przede wszystkim rozmową. Rozmowa u mnie w domu była zawsze najważniejsza. Wszystko moim zdaniem opiera się właśnie o dobry kontakt.
      Mamy bardzo odmienne zdanie jak widzę, ale umie się do tego zdystansować, to nie widzę nic złego w wymianie takich poglądów. Mam nadzieje więc, że nie weźmiesz nic z tego do siebie ;)
      A co do bloga. To nie mogę wywnioskować, bo ten uśmieszek na końcu jest taki mylący. Te twoje spostrzeżenia - to dobrze, czy źle?

      Usuń
  2. Zauważyłem też zmianę czasu, z przeszłego na teraźniejszy. Jest mało opowiadań pisanych w tym czasie, dlatego nie jestem szczególnie przyzwyczajony. Jednak myślę, że może to być całkiem przyjemna odmiana.
    Ciekawi mnie kto jej w łeb przypieprzył i jaki miał w tym interes?
    Nie toleruje używania emotikonek w opowiadaniach, no chyba, że cytuje się smsy, czy jakieś wypowiedzi, w sensie w czymś co jest w opowiadaniu napisane, na zasadzie "Tomek napisał smsa: do jutra :P". A tak to uważam to po prostu za zbędny i dziecinny zabieg - w niemal każdym innym przypadku.
    Brakuje mi zakładki "spam".

    OdpowiedzUsuń